czwartek, 2 maja 2019

Castorian Extreme Race – druga edycja jeszcze lepsza

Start. Zdjęcie: Słowo Podlasia
Niecały rok temu wziąłem udział w pierwszej edycji Castorian Extreme Race – krótkiej przeszkodówce niedaleko moich Wisznic. Wyścig wyszedł udany zarówno organizacyjnie jak i dla mnie samego – zająłem w nim 2 miejsce OPEN na 44 zawodników. Czas: 25 minut, zwycięzca był niecałą minutę szybszy.

Po dobrych wrażeniach, w tym roku zapisałem się ponownie. Impreza się rozrosła: do krótkiej trasy 4 km (Trial) w wersji indywidualnej i zespołowej dodano także 8 – kilometrową (Challenge). Doszły nowe przeszkody, którymi organizatorzy straszyli uczestników na Facebooku, kilka dni przed startem. Na drugą edycję zapisało się dużo więcej biegaczy, nie przyjechał jednak zwycięzca z zeszłego roku.

Challenge 8 km

Niestety, ciepły dzień. Słońce świeci. Dla mnie trochę za gorąco na ściganie. Rozgrzewka i rozciąganie. Godzinę przed startem spróbowałem jeszcze głównej, nowej przeszkody – combosa z podwieszonymi na łańcuchach ruchomymi elementami, które miały w przyszłości chwytać moje ręce: metalową drabinką, rurką i kilkoma ringami. Słabe mam ręce i przeszkody to nie moja domena, jednak tu dałem radę. Dobra nasza: na końcówce biegu będę już zmęczony, ręce też będą spracowane ale jest szansa, że to przejdę.

Bierzemy po oponie i wchodzimy do drewnianej stodoły, z której wydobywa się dym i dochodzi głośna muzyka. W środku światła, dym, DJ – klimat trochę jak z dyskoteki - mordowni, gdzie za złe spojrzenie można już nie wrócić do domu. Odliczają sekundy do startu i z oponami lecimy kilkaset metrów. Wrzucamy opony na pakę samochodu i bieg po leśnej drodze, do pierwszej przeszkody. Nie prowadzę, ale jestem w pierwszej dziesiątce zawodników.

Kolejne przeszkody nie zaskakują: są łatwe i znane z poprzedniej edycji. Skok przez rów wypełniony wodą – najlepsi podobno to przeskoczyli, ja nie więc stopy już mam mokre. Potem czołganie pod drutem kolczastym, mur z bel słomy, opony na ziemi, niewysokie drewniane murki, wielkie drewniane szpule. Ścieżka otaśmowana wyraźnie z obu stron wije się w pagórkowatym terenie w lesie. Przesuwam się na piątą pozycję.

Zdjęcie: Słowo Podlasia

Dobiegamy w końcu do czegoś nowego i ciekawego. Trzeba wejść na drzewo, na wysokość ok. 3 metrów. Z jednej strony drzewa przyczepione są klamry-stopnie, z drugiej jest lina. Większość wchodzi po stopniach zaś schodzi liną. Najlepsi podobno wykorzystali jedynie linę – weszli po niej i zeszli. Pomimo, że jestem piąty trochę się przy tej przeszkodzie korkuje. Po pomyślnym pokonaniu trasa prowadzi nas na podmokłe łąki. W grząskim rowie błoto prawie ściga mi but więc muszę się zatrzymać i go ponownie nałożyć.

W dalszym etapie jest znowu las i kolejne przeszkody. Gruba lina i zadanie wspięcia się po niej na wysokość ok. 3 metrów. Ostatnie miesiące ćwiczyłem trochę na siłowni ProGym w Białej, między innymi wspinanie po linie, dzięki czemu mogę ją teraz zrobić bez przystanku i bez problemu. Czołganie w „wyżymaczce” pod oponami trochę brudzi, nieco spłaszcza, ale jest łatwe. Ścianka z łańcuchów też. Pojawia się w końcu zalana kopalnia piasku ze zjeżdżalnią do wody. Po zaliczeniu przymusowego nurkowania to brodzimy, to wspinamy się na piaszczyste skarpy, aby zaraz z nich zbiec; trochę biegniemy stromym piaszczystym zboczem. To zbocze jest fajną nowością, podobnie jak paintball, gdzie trzeba strzelić kilka razy do celu.

Zdjęcie: Słowo Podlasia

Jest też znane z poprzedniej edycji zadanie na wiedzę, dawny „polonista”. Dobiegam do punktu, wolontariusze mówią: „Na wyspach Bergamutach...” – i trzeba dokończyć. „Mieszka kot w butach” – odpowiadam bez głębszego zastanowienia, bo coś mi się z kotem w butach kojarzy. Przebój ten wydaje mi się jednak starszy niż prehistoryczna „Lambada” więc dobrze słów nie pamiętam. „Podobno jest kot w butach” - poprawiają wolontariusze i widzę, że wahają się, czy uznać moją odpowiedź. Pomagam im podjąć pozytywną decyzję i po usłyszeniu werdyktu lecę dalej.

Biegnę już na 4 pozycji gdy trafiam w końcu na „kamień” – wysoką, ponad 2 metrową drewnianą ściankę, która była największą trudnością poprzedniej edycji. Wtedy ją pokonałem umiejętnie zaczepiając się stopą o występ deski w dolnej części ścianki. Pamiętam, że bocznymi podpórkami pomagać sobie nie było można dlatego i tu tę pomoc wykluczam. Próbuję teraz tak samo jak wcześniej, jednak spadam. Cofam się, próbuję jeszcze raz. Już ręka smyrgnęła górną krawędź ale znowu spadłem. Trudno, robię 20 „padnij powstań”. Strasznie długo to leci, z żalem widzę kątem oka, jak chłopak, którego niedawno wyprzedziłem dobiega do ścianki, pokonuje ją i znowu jest przede mną. Przyszłość pokaże, że za chwilę znowu go wyprzedzę  i owe karne „padnij powstań” nie będzie miało żadnego wpływu na zajęte miejsce, jedynie na czas pokonania przeze mnie trasy.

Końcówka. Prosta pochyła ścianka ze zwisającymi na niej linami, podziemny tunel wypełniony błotem, bieg w lasku, korytko z wodą i zawieszonymi nad taflą wody oponami. Łatwo do tego wejść a ciężej wyjść gdyż folia wyściełająca korytko jest śliska.

Ostatnia przeszkoda – combos „małpi gaj” – jak go niektórzy nazywają. Przed startem uspokojenie oddechu, skok na drabinkę, potem na rurkę. Ślizgają mi się mokre i zapiaszczone dłonie na metalu, gdy jednak sięgam do ringów jest lepiej. Te są z drewna a zatem nie takie śliskie. Ciężko, ale przechodzę za pierwszym razem.


Na metę wbiegam jako trzeci zawodnik z mojej fali, czas 44:17. Niedługo po moim przybyciu zobaczę, jak na metę wbiega Jacek Chruściel z Międzyrzeca, zawodnik mocniejszy ode mnie biegowo. Startował w drugiej fali, chyba 10 minut po naszej a zatem skoro wbiegł niedaleko po mnie to zapewne nie tylko zdecydowanie wygrał swoją falę ale i wyprzedził mnie. Tak też było. Pierwsi trzej pokonali trasę w zbliżonym czasie 40 minut z hakiem. Ja zająłem miejsce czwarte na 47. Piąty zawodnik, z Łukowa, wbiegł ponad 2 minuty po mnie.

Trial drużynowy 4 km

Już się umyłem w sztucznym basenie wypełnionym pianą, już zrzuciłem upiaszczone i mokre rajtki, skarpety i buty, Już przebrałem się w suche ciuchy, już podjadłem poczęstunek, dla zawodników, którzy ukończyli zawody, już czekałem na zakończenie. Wtem podchodzą do mnie dwaj chłopcy – Tomek i Rafał - i pytają czy to ja byłem czwarty bo szukają zawodnika do teamu. Trochę się waham bo to dwaj najlepsi zawodnicy biegu. Młode chłopaki z Lublina i Chełma, ambitni, trenujący, dobrze radzący sobie na trudnych przeszkodach. Dołożyli mi blisko 4 minuty i jak z nimi pobiegnę to boję się, że będę zakałą drużyny. Zgadzam się w końcu, bo w sumie, dlaczego nie spróbować? Zgłaszamy i opłacamy Super team złożony z zawodników 1,2 i 4 miejsca z długiej trasy. Nazwę wymyśla kolega, bynajmniej nie groźną ani agresywną: „Poziomki”.

"Poziomki". Od lewej: Rafał, Tomek i ja.
Przed startem uprzedziłem, że jestem przede wszystkim biegaczem i na przeszkodach mogę mieć problemy. Uzgodniliśmy, że mam biec ile fabryka dała a jak będę miał problem na przeszkodzie, to mi pomogą.

W praktyce bieg okazał się dla mnie łatwiejszy, niż się spodziewałem. Po kilku godzinach słońce trochę zaszło, zrobiło się jakby chłodniej. Dla mnie warunki dużo lepsze. Przeprosiłem się z mokrymi ciuchami, co też działało pozytywnie bo chłodząco. Dzięki temu mogłem biec w wyższym tempie, niż za pierwszym razem. Wyprzedziłem wszystkich z 2 fali, z której i my wystartowaliśmy i zacząłem wyprzedzać ostatnich z fali pierwszej.

Na krótszej trasie organizatorzy oszczędzili zawodnikom część trudniejszych przeszkód. Nie było wspinaczki po linie, nie było listwy z chwytami na ręce. Ze wspinaczkowych przeszkód pamiętam  sznurkową drabinkę, ściankę drewnianą i łańcuchową oraz „małpi gaj” na końcu. Do niego właśnie, tuż przed metą dobiegłem jako pierwszy z naszej drużyny. Zgodnie z podpowiedzią wysuszyłem uprzednio ręce o piasek i słomę. Skokiem przeszedłem drabinkę, metalową rurkę, kilka ringów i... spadłem. Ześlizgnęła mi się ręka na ostatnim ringu. A niech to! Na szczęście reguły mówią, że członkowie drużyny mogą sobie pomagać. Zaraz za mną dobiegł Rafał, pokonał sam combosa a następnie wrócił i zrobił mi pod nogi podpórkę ze swoich ramion. Z Jego pomocą za drugim razem pokonałem przeszkodę. Chwilę po mnie pokonał ją Tomek - trzeci zawodnik z naszego „poziomkowego” zespołu. Super się zgraliśmy, idealnie bo praktycznie równocześnie pokonaliśmy ostatnią przeszkodę.

Wbiegliśmy na metę z czasem 00:26:45. Wygraliśmy kategorię drużynową. Drugi zespół, którego się przed startem trochę obawiałem, Red Lion Club z Międzyrzecza Podlaskiego miał czas 00:29:23.

Polecam

To był przyjemnie spędzony dzień. Lokalna impreza a bardzo dobrze zorganizowana. Dziękuję organizatorom, sponsorom biegu oraz kolegom Tomkowi i Rafałowi, którzy zaprosili mnie do swojej drużyny.

[LINK] do galerii na Słowie Podlasia

[LINK] do strony zawodów

Brak komentarzy: