Prawie zawsze piszę o sobie, o swoich sukcesach bądź porażkach. Tym razem będzie inaczej. Będzie o innych. O współczesnych polskich sportowcach, których podziwiam, lubię, szanuję.
Pierwszy to Robert Kubica – polska gwiazda wyścigach Formuły 1. Przedstawiać nie trzeba. Ktoś powie, że F1 to taki trochę naciągany sport. Tam tak naprawdę najważniejszy jest sprzęt. Słabym bolidem trudno cokolwiek ugrać. Zgoda, ale tylko po części. Według mnie w tym sporcie czynnik ludzki ciągle jest bardzo istotny. Bardzo dużo zależy od kierowcy, bo sprzęt sam wyścigu nie wygra. Gdyby liczył się tylko samochód to Kovalainen jeździłby jak Hamilton a Heidfeld czy Pietrow mieliby takie same osiągnięcia, jak Kubica. Mają? Nie mają. To, że w jednym zespole są spore rozbieżności dowodzi jak istotny jest kierowca mający odpowiednie predyspozycje i zdolności. A Kubica te zdolności ma i mam szczerą nadzieję, że gdy tylko wydobrzeje po wypadku doprowadzą go one na sam szczyt.
Imponuje mi postawa Roberta nie tylko w sprawach sportowych, ale i ogólnie życiowych. To profesjonalista w każdym calu, spokojnie, wytrwale dążący do swojego celu. Żyjący swoją pasją, poświęcający się jej w pełni. Z tego, co mówi nie interesuje go gwiazdorstwo, ale ściganie się i wygrywanie. W wywiadzie z 2006 roku [link] mówił:
„Powiedziałbym, że nie lubię tego wielkiego show i całej otoczki medialnej! Mieliśmy złe doświadczenia z polskimi dziennikarzami, choć oczywiście nie ze wszystkimi. W zeszłym roku śledzili moje wyścigi, a że wygrywałem, to oczekiwania wobec mnie zaczęły rosnąć. Tworzyli również niezwykle sensacyjne wiadomości i często, gdy udzielałem wywiadów, przekręcali moje słowa. Najgorsze było to, że ludzie naprawdę myśleli, że to ja mówiłem, a było zupełnie inaczej. Chcę być najbardziej prostolinijny, jak to tylko możliwe. Nie jestem gwiazdorem, jestem kierowcą wyścigowym, więc chcę się ścigać.”
I to też mi się spodobało, sam myślę podobnie:
„Generalnie polskie media specjalizują się w kreowaniu nadziei, np. na mistrzostwa świata piłkarzy. Ja uważam, że lepiej po cichu robić swoje, a potem zaskoczyć wynikiem.” [link]
Zdaje się więc, że nie kręcą go gwiazdorskie wybryki typowe dla innych czołowych sportowców. Świetnym tu przykładem jest Hamilton. Tu gdzieś go złapała policja, tam coś lapnął jęzorem nie tak i obraził parę osób, dziewczyna oczywiście nie byle jaka – jakaś popowa gwiazdka (Nicole Scherzinger) jak na wielkiego Hamiltona przystało. W wielu tych sprawach polski kierowca jest przeciwieństwem Brytyjczyka: spokojny, nieznany ze skandali, dziewczynę ma chyba zupełnie zwyczajną a nie „gwiazdę” typu Doda Elektroda. Ba, nawet religijny jest. Facet zupełnie nie pasuje do typu idola znanego ze szklanego ekranu. Jeśli dobrze pamiętam jest to nawet postrzegane jako problem, bo według słów Berniego Ecclestone F1 będące maszynką do zarabiania pieniędzy bardziej potrzebuje głośnych nie tylko na torze gwiazd w rodzaju Lewisa niż dobrych, ale godzinami zamkniętych w garażu rajdowych cyborgów a’la Robert. Cóż.
A skoro przy Lewisie jesteśmy: warto przytoczyć tu, co mówią o Kubicy rywale z toru. Hamilton w jednym z wywiadów mówił, że Robert jest trudnym przeciwnikiem, ale w przeciwieństwie do niektórych innych czołowych zawodników zawsze postępował bardzo fair [link]. Z kolei Heidfeld twierdził, że lubi Kubicę, bo jest „szczery i szybki” [link].
Kurcze, lubię te cechy: skromność, profesjonalizm, szczerość, wytrwałość w dążeniu do celu, prostolinijność. Robert ma jeszcze to szczęście, że nie brakuje mu talentu. Oczywiście facet kryształowy nie jest, jak każdy. Niedawno odgryzł się delikatnie Pietrowowi mówiąc w wywiadzie, że nauczył się od niego, czego nie robić. „…Na przykład teraz lepiej wiem, jak jeździć, aby nie wypaść z toru…” – powiedział Kubica półżartem półserio i kilka dni później sam wypadł z toru! Nota bene na swoim trzynastym rajdzie. Wtedy do śmiechu mu nie było, bo wykotłował się tak nieszczęśliwie, że ledwie go odratowano. Teraz ma z głowy F1, na co najmniej pół roku. Los jednak lubi być przekorny.
W każdym razie ten Krakowianin to musi być prywatnie świetny gość. Podziwiam Go za całokształt i chciałbym być taki jak On.
Aha, jeszcze to nieszczęsne wykształcenie. Zarzuca się Kubicy, że naukę zakończył na podstawówce. I co z tego, pytam? Dyplom, który dziś można kupić lub uzyskać klikając wielokrotnie „kopuj – wklej” nie ma już takiej wartości. Wiem, wiem - nie papier się liczy a prawdziwe umiejętności i wiedza ale tych właśnie naszemu kierowcy nie brakuje. Gdy słucham Kubicy odnoszę wrażenie, że ma bardziej poukładane w głowie, niż ogromna większość znajomych magistrów, ze mną samym włącznie. Zresztą co tu dużo mówić, ten człowiek jest profesorem w swoim fachu, i to belwederskim. Jako kontrast do wypowiedzi „nieuka” Roberta można przytoczyć wypowiedź pani profesor Magdaleny Środy będącej autorytetem „Gazety Wyborczej” w sprawach parytetów, feminizmu, homoseksualizmu i walki z Kościołem. Środa ostatnio wypowiedziała się też o rajdach i Kubicy, moim i nie tylko zdaniem z niezbyt głęboką znajomością rzeczy [link]. Nie ukrywam, że nie podzielam poglądów pani profesor na sprawy nie tylko rajdowe, więc czytanie tych bzdur sprawiło mi złośliwą satysfakcję.
Druga postać którą bardzo lubię to Justyna Kowalczyk. Polska narciarka należąca do światowej elity, mistrzyni olimpijska i trzykrotna zdobywczyni Pucharu Świata w biegach narciarskich. Nie wiem jaka jest i co myśli prywatnie bo o tym jakoś mało jest w mediach ale podobno potrafi i inteligentnie odpowiedzieć i ciętą ripostę zafundować. Lubię jej szeroki uśmiech bo wydaje się przez to przyjazna i szczera ale tak naprawdę największe wrażenie robi na mnie jej trening. Trafiłem kiedyś przez stronę internetową sklepu biegowego „Ergo” na wywiad z Justyną w którym opowiada jak trenuje. Moi drodzy, to tytan pracy! Trzy treningi dziennie w tym jeden główny, czterogodzinny! Ta żelazna kobieta na swoje wielkie sukcesy tyra jak przysłowiowy wół; ma dzień ustawiony prawie co do minuty. Niesamowite poświęcenie, niesamowita siła woli, niesamowicie ciężki trening. Za tym wszystkim musi się kryć niesamowity charakter. Po przeczytaniu owego wywiadu [link] moje jedno czy dwugodzinne treningi biegowe przypominają zabawę w piaskownicy. Polecam do przeczytania, szczególnie tym którzy uważają, że dużo trenują.
Adam Małysz? Owszem, podziwiam jego osiągnięcia. Ten polski skoczek narciarski był w ścisłej czołówce przez wiele lat, wielokrotnie wygrywał zawody, w tym czterokrotnie Puchar Świata. Gigant. Wczoraj właśnie skończył karierę odchodząc na zasłużoną sportową emeryturę. Bardzo szanuję Adama i jego wspaniałe wyniki ale jakoś „małyszomania” nigdy mnie nie dotknęła. Nie wiem dlaczego ale nigdy nie obejrzałem w całości żadnych zawodów w skokach narciarskich. Jakoś wydają mi się nudne. Z drugiej strony kręcenie dużej ilości kółek na torze F1 przez bolid Kubicy którym tak się powyżej zachwycam też powinno być nudne a dla mnie nie jest. Nie potrafię racjonalnie wyjaśnić dlaczego ten sport lubię a tamten mniej.
No dobrze, do tej pory byli wyłącznie sportowcy indywidualni. A co ze sportami zespołowymi, na przykład piłką nożną?
Muszę przyznać, że niezbyt lubię sporty zespołowe, być może dlatego, że sam jestem bardziej indywidualistą. Spośród zespołowych sportów piłka nożna najmniej mi się podoba. Nie chodzę na mecze, nie interesuję się drużynami, bardzo rzadko i raczej przypadkowo oglądam relacje telewizyjne. Dlaczego? Trudno mi o tym pisać bo pewnie obrażę przynajmniej część fanów piłki nożnej ale trudno, napiszę. Nie podoba mi się cała śmierdząca atmosfera która wokół tego sportu panuje. Jako kompletny laik postrzegam piłkę w dużym stopniu przez pryzmat kibiców. Na przykład takich co siedzą w fotelu z tłustym brzuchem, trzymają w ręku piwo oraz pilota i oglądając mecz co chwila wykrzykują: „Dawaj!, Podaj!! Strzelaj!!! – Nieee.., no k...wa – znowu spier...lił”. Albo też przez pryzmat tak zwanych pseudokibiców: szalikowców którzy chodzą na mecze, nosząc obleśne szaliki (wszystko jedno jakiej drużyny), wykrzykują obelżywe piosenki pod adresem klubu przeciwnika i mają z tego radochę. Potem wychodzą na ulice, biją się między sobą lub z policją, coś czasem zdemolują. O, właśnie - gdy piszę ten tekst słyszę w radiu, że polscy pseudokibice demolowali Kowno przed meczem Polska Litwa. Burdy były też na stadionie w trakcie meczu, który z malutką Litwą przegraliśmy 0 : 2. Co za wstyd – za wynik mniej, bardziej za kibiców. To chyba oczywiste, że nie lubię takiego zachowania. Sami piłkarze i szefostwo klubów też raczej nie budzą we mnie sympatii. Gdzieś się czasem pobiją w szatni, wszczynają burdy w klubach, sięgają po narkotyki (piję na przykład do Maradony). Właściciele klubów dysponujący dużymi pieniędzmi uczestniczą w przekrętach sprzedając mecze i oszukując w ten sposób swoich kibiców. Kompletna beznadzieja. Wszystko to budzi we mnie jak najgorsze skojarzenia. Być może niesprawiedliwie traktuje środowisko piłkarskie bo muszę uczciwie przyznać, że nigdy na żadnym dużym meczu nie byłem. Być może panuje tam sielska atmosfera, zamiast podpitych szalikowców jeszcze rannych po niedawnej ustawce przychodzą kobiety z dziećmi i spokojni starsi panowie; jest zupełnie inaczej niż w moich wyobrażeniach. Czytałem gdzieś, że na stadionie „Lecha” jest całkiem przyzwoicie. Skoro teraz mieszkam w Warszawie może wybiorę się na mecz i wtedy zmienię zdanie. Może odszczekam co napisałem. Fanem futbolu raczej jednak nigdy nie zostanę. Nie chciałbym stać na wypchanych trybunach bo źle bym się tam czuł. Zwyczajnie nie lubię być częścią tłumu.
Ponadto jakoś nie potrafiłbym identyfikować się z drużyną której, kibicuję. Na jakiej podstawie? Że to polska drużyna a tamta francuska? Gdyby to były drużyny narodowe to i owszem, byłoby to ciekawe. Można by powiedzieć, że Polacy grają z Francuzami. Teraz jednak drużyny narodowe ustępują państwowym a państwa stają się wielokulturowe. Liczy się to, kto ma mocniejsze argumenty (czytaj: pieniądze) by przekonać uzdolnionego sportowca do zmiany obywatelstwa. Zawsze żal mi Francji bo oglądając relacje sportowe z meczy czy też ostatnio z mityngów lekkoatletycznych można zobaczyć, jak mało jest we „francuskiej” drużynie Francuzów. Sami czarnoskórzy imigranci z francuskim paszportem. Z całym szacunkiem dla tych ludzi ale w moich oczach to tak naprawdę nie jest drużyna Francuzów tylko drużyna byłych francuskich kolonii. Co się stało z Francuzami? Grają w szachy? W Polsce nie jest jeszcze owe sportowe multikulti tak rozwinięte ale pamiętam, że parę lat temu mieliśmy w drużynie narodowej napastnika z poza Polski. Pamiętam, że było mi wtedy smutno gdy patrzyłem jak w prawie czterdziestomilionowym narodzie nie ma kogoś, kto potrafiłby strzelać bramki i musieliśmy kupić sobie piłkarza z Afryki by je za nas strzelał. Przykre to i smutne. Potem ten człowiek grał w jakiejś greckiej, angielskiej a nawet chińskiej drużynie. Tyle ma wspólnego z Polską.
Tak więc na razie jednak podtrzymuję swój niechętny stosunek do piłki. Ciągle mam w pamięci to co powiedziała Aisling - młoda irlandzka nauczycielka u której przez jakiś czas mieszkałem pracując na Zielonej Wyspie. Otóż Irlandczycy w tym i ona sama bardziej fascynują się rugby niż piłką nożną. Mają z resztą całkiem niezłą drużynę rugby. Rozmawialiśmy kiedyś o sporcie i Aisling powiedziała coś takiego: [tu mniej więcej cytuję]
„Rugby to chuligański sport w który grają gentlemani,
zaś piłka nożna to gentlemański sport w który grają chuligani”
Coś w tym chyba jest.
Dużo bardziej interesujące niż piłka nożna wydają mi się inne, mniej popularne sporty zespołowe: siatkówka, piłka ręczna, koszykówka. Grywałem trochę w siatkówkę ale podobnie jak w przypadku innych gier zespołowych z bardzo miernym rezultatem. Natomiast sami Polacy są w nie całkiem nieźli, nie ma tam tej całej bagiennej otoczki jaką widać wokół piłki nożnej. Nie słychać tak o wybrykach kibiców, o sprzedanych meczach. Te rozgrywane są na halach i przez to znacznie bardziej kameralne. Ludzie związani z tymi sportami kojarzą mi się z bardziej inteligentnymi i spokojnymi niż w przypadku piłki nożnej. Przypuszczalnie tu pieniądze są mniejsze i przez to nie przyciągają tak wszelkiej maści przekręciarzy. Na meczu siatkówki, piłki ręcznej czy koszykówki też nigdy nie byłem i nawet chyba żadnego w całości nie oglądałem ale chętnie się kiedyś wybiorę. Myślę, że może to być ciekawe i przyjemne widowisko. Sam jednak grać w nie raczej nie będę, może z wyjątkiem siatkówki. To nie dla mnie.
Czwarta strona Word’a właśnie się zaczęła więc wypada kończyć. Miało być polskich sportowcach których podziwiam a wyszła laurka dla Roberta Kubicy, uzupełniona o krótkie notki na temat innych sportów i ludzi. W jednym tekście zdążyłem się narazić różnym grupom, będzie strach wyjść na ulicę. Niestety, muszę przyznać, że nie znam się na sporcie. Z wyjątkiem „Biegania” nie kupuję sportowych czasopism, nie chadzam na mecze, nie oglądam relacji w telewizji. Czasem tylko poczytam coś w Internecie i obejrzę wyścig Kubicy. Najbardziej pociągają mnie sporty, które sam uprawiam a więc długodystansowe biegi liniowe i na orientację. O tym chętnie czytam, rozmawiam i piszę. Najchętniej jednak trenuję i startuję. O właśnie - za chwilę idę pobiegać.
P.S. A wy drodzy czytelnicy, jakich macie ulubionych sportowców? Których lubicie i za co? Piszcie śmiało.
3 komentarze:
Ach, Paweł, naraziłeś mi się!!! Ani słowa o Mai! Cóż za faux pas ;)
A przecież Maja Włoszczowska to nie tylko zawodniczka z najwyższej światowej półki, ale i śliczna dziewczyna. Zresztą w teamie mają jeszcze kilka talentów, które może wypłyną w klasyfikacjach.
Pozdrawiam :)
Ula,
Maja Włoszczowska to z pewnością fajna dziewczyna i Ją też bardzo podziwiam. Tyle, że o niej bardzo mało wiem i nie oglądałem nigdy jej wyścigu. To moja lista jest bardzo okrojona i wybiórcza. Nic nie wspominałem np. o biegaczach i rajdowcach bo to "nasze podwórko". W sportach walki też mamy paru wymiataczy, o nich też nie wspomniałem a powinienem.
Wpisałem właśnie w Google - grafika Maję Włoszczowską. Rzeczywiście piękna. Masz do niej telefon? ;)
Teraz w takim zestawieniu na pewno pojawiłby się Lewandowski mimo niechęci do piłki nożnej. Ja za to cenię polskich snowboardzistów.
Pozdrawiam i zapraszam do mnie;)
Prześlij komentarz