Nazwa: II Bieg Siedleckiego Jacka.
Miejsce: Siedlce.
Data: 4 czerwca 2001, sobota, godzina 17.
Dystans: 10 km
Trasa: 2 pętle po asfalcie w centrum miasta. Płasko.
Warunki: Było słonecznie i gorąco. Około 26 stopni. Wiatru nie odczuwałem.
Uczestnicy: Ukończyło 160 osób. Najlepszy wynik: 00:34:49 (Paweł Młodzikowski).
Mój wynik: czas: 38:01, miejsce 6 open i 4 na 51 w kategorii M30.
Numer startowy: 228.
Wrażenia
Świetny bieg. Jestem zadowolony ze wszystkiego. Pierwsza sprawa to wynik. Pomimo upału nabiegałem drugi wynik w życiu a jeszcze niedawno chorowałem. To cieszy. Chciałem pobiec asekuracyjnie pamiętając, że dwa tygodnie wcześniej biegałem dychę w 41 minut. Asekuracyjnie nie wyszło: z jednej strony czułem się dużo lepiej, z drugiej mnie poniosło i pierwsze dwa kilometry poleciałem po 3:40. Na następnych dwóch lekko zwolniłem, do 3:47 - 3:50. Krytyczny był kilometr piąty, gdy zwolniłem do 4:03. Wtedy dałem się wyprzedzić dla biegacza, który potem na mecie przybiegł tuż przede mną. Wyprzedził mnie też jeszcze jeden chłopak oraz młoda dziewczyna (Katarzyna Karmanenko). Chwilę potem wziąłem się w garść, wskoczyłem dziewczynie na plecy biegnąc metr za nią. Nie chciałem tracić sił na przełamywanie oporu powietrza. Wiozłem się tak za nią prawie do samej mety tempem około 3:50 na kilometr. Po drodze trochę odżyłem, wyprzedziliśmy jednego z chłopaków, który mnie wcześniej łyknął. Gentlemanem, który puszcza panią przodem byłem tylko do dziewiątego kilometra. Gdy zobaczyłem metę, ruszyłem z kopyta, podwoiłem liczbę oddechów i narzuciłem dużo szybsze tempo. Dziewczyna nie walczyła i chyba do samego końca nie przyśpieszyła. Biegacza, którego widziałem przed sobą nie udało mi się dogonić. Szkoda, bo on zajął 3 miejsce w kategorii M30. Zabrakło mi do pudła 13 sekund.
Sama organizacja imprezy też była świetna. Był depozyt i elektroniczny pomiar czasu. Pakiet startowy nietypowy, bo zamiast koszulek, z którymi nie mam już co robić był… ręcznik z okolicznościowym nadrukiem. Do tego bidon z małym kompasem i takim dziwnym czymś w środku, które nie wiem, do czego służy. Podobne bidony były też na Biegu Siedmiu Dolin. Trasa oznaczona co kilometr, świetna pod życiówki bo prawie całkowicie płaska. Tylko na początku pętli był niewielki, prawie nieodczuwalny podbieg. Na trasie punkty z wodą oraz schładzające fontanny. Na mecie ładny medal z mapą biegu, posiłek regeneracyjny, prysznice i oficjalne zakończenie na stadionie. Były statuetki dla najlepszych w kategorii open i w kategoriach wiekowych. Wyniki pojawiły się na stronie organizatora już następnego dnia. Ostatni plus to opłata startowa w bardzo rozsądnej cenie: 20 złotych. Dla porównania podam, że za start w tegorocznym „Biegnij Warszawo” na tym samym dystansie organizatorzy życzą sobie 60 złotych.
Ogólnie ta siedlecka dycha to świetny bieg. Szybka trasa, jest wszystko, co trzeba i za rozsądne pieniądze. W skali 1 do 5 zdecydowanie 5. I to bez minusa.
Zdjęcie: Mariola Janiak
Tej samej soboty było mi mało. Wyjechałem zadowolony z Siedlec i pojechałem, za Warszawę, do Milanówka. Tam o północy miała wystartować kolejna impreza, tym razem na orientację. Dystans do wyboru: 45 km, 28 km i 10 km. Nie były to typowe zawody a raczej koleżeński bieg zorganizowany dla uczczenia 45 urodzin Wojtka Wanta. Tak - tego samego, który pisuje czasem w „Bieganiu”, prowadzi bloga i wygrał ostatnio Mistrzostwa Polski w Pieszych Maratonach na Orientację na 50 km (Dymno 2011). Impreza okazała się bardzo kameralna, było nas na trasie całe 7 osób nie licząc tych, którzy wcześniej rozstawili punkty. Początkowo zdeklarowałem się na 28 km, potem zamyśliłem pobiec całość, ale ostatecznie nawet tych 28 nie dałem rady. Jednak zmęczony byłem po tej mocnej dziesiątce, którą pobiegłem 6 godzin wcześniej. Pierwszą dychę jakoś przytruchtałem będąc gdzieś w środku stawki, ale drugą pętlę to już bym chyba szedł. Popełniłem błąd ubierając buty terenowe a biegaliśmy głównie po uliczkach i chodnikach w Milanówku i okolicach. Ulice były podświetlone i na dobrą sprawę czołówki nie były potrzebne. Po 10 km miałem dosyć. Z drugiej, 18 kilometrowej pętli zrobiłem tylko scorelauf w Podkowie Leśnej. Rzeczywiście jest tam ładnie. W sumie wyszło u Wojtka około 18 kilometrów.
Impreza okazała się nieudana;) niezgodna z moimi oczekiwaniami. Zapowiadana była jako beznadziejna impreza na orientację, z mapami kiepskiej jakości i u okropnego Wojtka. Tymczasem żadnej z tych atrakcji organizatorzy nie zapewnili. Mapy choć czarno - białe dało się czytać, Wojtek nie był wcale taki okropny, i ogólnie nie było beznadziejnie a całkiem sympatycznie. Wyszło z tego przyjemne spotkanie w gronie znajomych i trening miejskiego BnO. Gdybym jeszcze sił na bieganie zachował więcej…
Zdjęcie: Marcin Klisz
1 komentarz:
dzięki za ciepłe słowa i zapraszamy za rok.
Prześlij komentarz