niedziela, 5 października 2014

Trudy 2014 – RAJ(d) dla nawigatorów

Prolog

Przed startem. Od lewej: K. Borowiec, A. Buchajewicz i ja.
zdjęcie R. Kędziora
Setka na orientację w limicie 24 godzin. Dwie pętle po 50 kilometrów. Kolejność podbijania punktów obowiązkowa na I pętli, na drugiej nie. VIII edycja rajdu a mnie tu jeszcze nie było. To wrzesień a we wrześniu kalendarz biegowy kusi licznymi i ciekawymi zawodami. Ponadto to zachodniopomorskie, od Wisznic trochę daleko. W tym roku jadę po raz pierwszy i z nadzieją na dobry czas. Start jest o 9 rano, więc większość trasy powinienem pokonać za dnia. Pamiętam, że setka ta w pierwszych latach uchodziła za szybką i stosunkowo łatwą nawigacyjnie. Liczę, że tegoroczna edycja będzie podobna. Będzie lekko, łatwo i przyjemnie. 

Bazą rajdu jest miasto Borne Sulinowo położone w województwie zachodniopomorskim. Dawna baza wojsk radzieckich, ponoć tak tajna, że nie było jej na mapach. Do bazy dojeżdżamy z Krzyśkiem Lisakiem o 1 w nocy. Rzeczywiście, wszędzie widać ślady militarnego charakteru okolicy. A to jakieś poniemieckie bunkry, a to czołg i artyleria ustawiona na pomnikach w mieście, a to napisy w języku rosyjskim lub niemieckim, a to wreszcie tabliczki w lesie ostrzegające przed niewybuchami. Dookoła lasy i jeziora. Sceneria na rajd niewątpliwie ciekawa. 

Sobota, 27 września, ciepły i słoneczny poranek. Zbieramy się przed bazą. Wszystkich uczestników jest całkiem dużo, ale setkowiczów garstka – 9 osób. Większość - 74 osoby - startuje w pieszym maratonie na orientację na 50 km. Frekwencja spora bo w tym roku to Mistrzostwa Polski w PMnO na 50 km. Chętnych do zdobycia prestiżowego tytułu mistrza jest wielu. Ponadto 35 osób startuje na trasie rowerowej 200 km. Uczestników wszystkich tras jest ponad stu.

Fryzjer z Wisznic

[LINK] do mapy I pętli z naniesionym trackiem

Ruszyliśmy, choć lepiej napisać ruszyli. Setka na swoją I pętlę, pięćdziesiątka na te same punkty tylko w odwrotnej kolejności. Ja jeszcze siedzę nad mapą i kreślę przeloty. Ależ pokręcona mapa: główna w skali 1:50.000, dodatkowo 3 małe mapki w skali 1:25.000 i jedno zdjęcie lotnicze w skali 1:10.000. Trzeba bardzo często przeskakiwać z jednej mapy na drugą i przestawiać się na inną skalę. Na niektóre, małe mapki trzeba wejść dwukrotnie. Punkty nie wyglądają na łatwo ustawione i jest ich dużo. Aż 24 PK na samej I pętli. Oj, to chyba nie będzie szybki rajd. Ruszam jakieś 15 minut po starcie.

Na rozgrzewkę jedynka (Punkt Kontrolny 1) i już pierwsza wtopa. Punkt ustawiony łatwo, ale przebiegłem za daleko i muszę się cofnąć. Kilka minut w plecy. PK 2 – kolejna wtopa, już znacznie większa. Punkt ustawiony w chaszczach, przy skrzyżowaniu dróg. Pierwotnie planuję na niego wejść od północnego wschodu, ale mam problemy i się wycofuję. Myślałem, że jestem w niewłaściwym miejscu a wszystko szło dobrze tylko punktu szukałem zbyt wcześnie. Jakoś nie mogę się przestawić na nawigowanie w skali 1:25.000. Ostatecznie dwójkę podbijam z pomocą jakiejś pary, która też się tu pojawiła (Przemysław i Małgorzata Stefańczykowie), ale strata jest konkretna. Trójka – kolejny punkt z problemami. Rozwidlenie rowu. Znowu tak jak poprzednio: jestem w pobliżu punktu, ale punktu znaleźć nie mogę. Zaczyna się czesanie. Spotykam tę samą parę. Znowu znajduję lampion z ich pomocą. No rzesz jasny gwint, ile będę wtapiał. Biegnę do czwórki licząc, że limit błędów już wyczerpałem. Przy PK 4 – to samo. Jestem w pobliżu, ale punktu szukam gdzieś na północy. Mylą mnie zaznaczone na mapie tory kolejowe, których w rzeczywistości nie ma. Tory i podkłady ktoś zwinął, została tylko piaszczysta droga. Gdy podbijam czwórkę jest 10:36. Czołówka – Andrzej Buchajewicz i Robert Kędziora - dokłada mi już godzinę.

..i jego podbijanie. Zdjęcie: Marcin Barttee
PK 9.... Zdjęcie: Marcin Barttee
Kolejne punkty z tej samej, małej mapy – PK 5 – PK 8 – wchodzą jako tako. Zmieniam w mp3 muzykę z Italo Disco na folkowo-popowo brzmiącą Austrę. Jakoś chyba dicho mi przy nawigacji nie służy. Dobiegam do PK 9 i znowu czeszę. Po jednej stronie drogi stoją jakieś ciężarówki pompujące wodę z dziwnych służb, których logo nic mi nie mówi. Później dowiem się, że to niemieccy strażacy prowadzący u nas jakieś ćwiczenia. W ich pobliżu szukam punktu w dziurze. Ma być w lesie, przy drodze. Nie ma. Zastanawiam się, dlaczego przy opisie punktu dopisano „zachowaj ostrożność”. Co w tej dziurze takiego niebezpiecznego? Taki stromy ten dołek? Pewnie jakiś duży jest, głęboki. Lecą minuty, już się zastanawiam czy ktoś punktu nie zwinął, gdy gdzieś po kwadransie znowu dochodzą mnie Stefańczykowie. Po raz kolejny znajduję punkt z ich pomocą. Okazuje się, że to słabo widoczna betonowa studzienka w lesie z lampionem przymocowanym do jej wewnętrznego brzegu. Już wiem, dlaczego mieliśmy być ostrożni. W drodze na dziesiątkę po raz może piąty i ostatni tego dnia wyprzedzam Stefańczyków. Czuję się jak nawigacyjny nieudacznik. Przemek chyba mnie nie zna i niczym „wujek dobra rada” sugeruje bym mniej biegał a więcej myślał. Zaprasza też bym dołączył do ich kompanii. Grzecznie odmawiam, przecież mam gonić czołówkę. Poza tym nie chcę robić tej setki w 20 godzin. Jeszcze się nie poddaję.

PK 10 – PK 13 wchodzą w miarę lekko. Już się trochę uspokoiłem, cieszę się słonecznym dniem, muzyką, piękną, wczesnojesienną przyrodą. Jest sucho. W krótkim rękawku przyjemnie się biegnie. Przy drogach rosną grzyby; widziałem już prawdziwki, podgrzybki, maślaki i zielonki. Często mijam grzybiarzy, który – co nie dziwne - w tę piękną sobotę wybrali się do lasu. Przy PK 14 spotykam czołówkę pięćdziesiątki: Krzyśka Lisaka i będących tuż za nim Michała Jędroszkowiaka i Stasia Karczmarka. Chłopaki ostrzegają mnie przed „czujną” piętnastką, ja ich przed punktem w betonowej studzience. PK 15 – rzeczywiście punkt jest czujny. Trzeba na niego precyzyjnie wejść po ledwie widocznej ścieżce. Oczywiście ja jak to ja nie wchodzę za pierwszym razem tylko kręcę się po okolicy czesząc krzaki. Znowu kwadrans w plecy. 

Przebiegam na kolejną mapę gdzie są punkty PK 16 i PK 17. Droga w okolice punktów OK., a w pobliżu znowu zabawa we fryzjera: czesanie, czesanie i jeszcze raz czesanie. Już mnie to przestało wkurzać. Godzę się ze swoim losem. PK 17 – bunkier w chaszczach znajduję w miarę szybko, ale i tu musiałem się wahnąć. Drogę na PK 18 – punkt na zdjęciu lotniczym robię trochę inaczej niż zaplanowałem, gdyż w okolicach są ogrodzone szkółki leśne. Na szczęście na osiemnastce tracę nie więcej niż 5 minut. Na PK 19 też podobnie – wszedłem na pobliską górkę myśląc, że to wierzchołek. Punkt był obok, nieco wyżej i dalej w lesie. Straty spowodowane błędami nawigacyjnymi są, ale na szczęście są niewielkie. Dwudziestka wchodzi z marszu. PK 21 – drzewo przy bagienku. Jestem pewien, że jestem we właściwym miejscu, ale punktu nie widzę. Muszę się znowu pokręcić kilka minut, by znaleźć lampion z drugiej strony drzewa. Standard.

Wybiegam z PK 21 na długi przelot do ostatniej mapy w mniejszej skali. Początkowo trochę mylę drogę i w ten sposób nadkładam nieco drogi. Na swojej ścieżce spotykam małą żmiję – tyle biegam po lasach a chyba pierwszy raz widzę żmiję w naturze. Ma wyraźny zygzak na grzbiecie. Groźnie syczy, gdy mapą spycham ją delikatnie z drogi na pobocze, by nikt jej nie rozjechał lub nie rozdeptał. Do PK 22 biegnę długim, asfaltowym wariantem zahaczając o południowe obrzeża Bornego Sulinowa. Na trasę zabrałem tylko litr napojów. Za mało. Gdzieś przy PK 20 wysączyłem ostatnie krople z butelki; teraz nieźle mnie suszy i coraz bardziej łakomym wzrokiem spoglądam na kałuże i rowy z wodą. Liczę, że w mieście trafię na jakiś sklep i rzeczywiście – jest stacja benzynowa. Jakże to wspaniały przybytek, gdy z lasu wybiega zmęczony i spragniony człowiek. Tankuję litr napojów, większość na miejscu. Zostały jeszcze ostatnie punkty i półmetek.

PK 22 wszedł sprawnie, ale przy PK 23 znowu musiałem wyczesać krzaki. Jeszcze sprawnie podbijam PK 24 i lecę do bazy. Wbiegam do niej o 17:31, po ponad 8 godzinach od startu. W środku jest już Krzysiek Borowiec, który przybiegł kilka minut wcześniej. Mam godzinę i 16 minut straty do Andrzeja Buchajewicza, Roberta Kędziory i Witka Nogi – czołowej trójki, która pokonuje trasę razem. Niestety, dużo traciłem czasu na błędnym wchodzeniu na punkty. Dołożyłem sobie też sporo kilometrów. Oficjalnie I pętla miała mieć 53,5 km natomiast mój Ambit pokazuje na półmetku 67 km. Nadprogramowe, „drobne” kilkanaście kilometrów. Pięknie.

II pętla – prostsza i szybsza

[LINK] do mapy II pętli z naniesionym trackiem

Po blisko 70 kilometrach w nogach średnio mam ochotę wychodzić na II pętlę, ale to taki moment, gdy trzeba się przełamać, zmusić. W bazie spędzam wyjątkowo dużo czasu, coś podjadam, pakuję picie i jedzenie do plecaka. Nie wiem jak daleko jest czołówka, ale po tych wszystkich wtopach niezbyt wierzę, że ją dogonię. Rysując przeloty na mapie II pętli z radością zauważam, że jest na niej tylko jedna mała mapka w skali 1:20:000 a większość to długie i proste przeloty. Powinno być dużo łatwiej. Krzysiek Borowiec wyszedł już z bazy, lecę go gonić. 

Spotykamy się przy PK 2, pierwszym punkcie II pętli. Nie ma tu obowiązkowej kolejności, więc jedynkę chcę podbić później. Z Krzyśkiem biegnie Michał Kopczewski. Po podbiciu punktu mijam chłopaków mając nieco większą prędkość przelotową. Teraz jedynka. Wchodzi w zasadzie z marszu. Połamane drzewo stało kilkadziesiąt metrów na lewo od przecinki, którą się na punkt wbiega. Niektórzy powiedzą później, że ten punkt nie był ustawiony precyzyjnie. Nie wiem, ja go podbijam szybko. Zaczyna zapadać zmrok, gdy biegnę brzegiem Jeziora Pile do PK 3. Rozkoszuję się nawigowaniem na mapie 1:50.000. Starczy już tych ledwie widocznych ścieżek, chaszczy i punktów w dołkach, których nie znajdziesz, jeśli do nich nie wpadniesz. 

Trójka o dziwo sprawia mi problem i to duży. Sytuacja się powtarza jak przy punktach z I pętli. Jestem w okolicy, ale punktu znaleźć nie mogę. Czeszę las z 10 minut. Nic. W końcu nadbiegają Krzysiek z Michałem i… bez pudła znajdują lampion. No rzesz cholera jasna, jak oni to robią? Znowu czuję się jak oferma. Dopiero później dowiem się, że na mapie była okolica punktu przedstawiona w skali 1:25.000. Nie zauważyłem jej. 

Kolejne punkty – PK 4 – PK 9 – stanowią większość dystansu II pętli. Podbijam je tak jak lubię, z marszu. Przeloty są długie i raczej proste. Obywa się bez większych problemów nawigacyjnych. Biegnę z latarką czołówką po asfalcie i głównych drogach leśnych unikając niepewnych, wąskich przecinek. Cieszę się, że całkiem dobrze znoszę ten wysiłek biegowo pomimo blisko 100 km w nogach. Na PK 5 tylko spisuję kod z drzewa gdyż ktoś ukradł perforator. Przy wieży na PK 9 w pierwszej chwili szukam lampionu, którego nie ma. Trzeba policzyć schodki. Liczę 3 razy, dla pewności. Jest godzina 22:38, prowadząca trójka była tu 50 minut wcześniej.

Za dziewiątką padł mi Ambit. Do bazy jest już bardzo blisko, ale zostało jeszcze 7 punktów (PK 10 – PK 16) rozmieszczonych na mapie 1:20.000. Już podświadomie czuję kłopoty i los nie sprawia mi zawodu. Na pierwszy ogień idzie dziesiątka. Punkt niby łatwo położony przy drodze. W opisie są „rozsypane kamienie”. Nauczony doświadczeniem nie nawiguję „na zegarek”, ale odmierzam kroki. Wchodzę w las. Jakiś dół, do niego nie zaglądam. Szukam kamieni, ale jest parę tylko na drodze. Szukam kawałek dalej, nic. Kręcę się znowu po okolicznych krzakach, czeszę w te i we w te. W końcu przypadkowo wchodzę do wspomnianego wcześniej dołu. Jest lampion, kamieni nie ma. Co jest? Opis następnego punktu to „dół”, więc zaraz domyślam się, co się stało. Ktoś pomylił opisy. Podbijam punkt w dole i biegnę do PK 11. Rzeczywiście, to tu jest kupka kamieni zamiast dołu. Pluję sobie w brodę, że już na początku nie zajrzałem do owej dziury. Ale skąd mogłem wiedzieć. 

Spośród pozostałych 5 punktów większość była przy ogrodzeniach, na które bez kłopotu wchodziłem. Tylko PK 13 napsuł mi krwi. Kręciłem się w jego okolicy chyba kilkanaście lub dwadzieścia minut zanim odmierzając precyzyjnie kroki od ambony i trzymając azymut znalazłem drzewko z lampionem. Kląłem na czym świat stoi. Na szczęście to był pożegnalny akord tego trudnego dla mnie rajdu.

Finisz

Wbiegłem na metę 46 minut po północy. Czas pokonania trasy, której oficjalny dystans wynosił 100.4 km – 15 godzin, 46 minut. Ambit padł mi w drodze na PK 10. Myślę, że zrobiłem jakieś 112-115 km. Zająłem 4 miejsce na 9 startujących. Zawody wygrał Andrzej Buchajewicz, Robert Kędziora i Witold Noga osiągając wynik 14 godzin i 41 minut. Chłopcy prawie całą trasę biegli razem i ostatecznie dołożyli mi godzinę i 5 minut. W II połowie trasy miałem cichą nadzieję, że z prowadzącej trójki tempa Andrzeja nie wytrzyma Witek Noga i przejdzie w marsz. Wtedy miałbym szansę go dogonić. Tak się jednak nie stało, Witek okazał się mocniejszy, niż przypuszczałem. Obronił trzecie miejsce. 

Ciekawie przebiegała rywalizacja w dużo liczniej i silniej obsadzonych Mistrzostwach Polski w PMnO na 50 km. Część czołowych zawodników już w drodze na pierwszy punkt (PK 24 na mojej mapie do I pętli) wybrała odważny wariant na przełaj przez las przez co tuż po starcie „wyleciała w kosmos” i straciła mnóstwo czasu. Ostatecznie zaciętą walkę wygrał Michał Jędroszkowiak (6:27), przed Krzyśkiem Lisakiem (7:10) i Marcinem Krasoniem (7:27). Wśród kobiet pierwsza była Joanna Owczarz (9:05), druga Katarzyna Karpa (9:15), trzecia Dorota Duszak (10:34).

Rajd był fajny. Przy ładnej pogodzie, w ciekawym, prawie wyłącznie lesistym i lekko pagórkowatym terenie, z małą ilością asfaltu, skomplikowany nawigacyjnie i generalnie dużo trudniejszy niż się spodziewałem. Punktów kontrolnych było dużo (40), często ustawionych w dołkach, krzakach. Bardziej w stylu klasycznych biegów na orientację niż jak w typowym pieszym maratonie na orientację. To z pewnością nie jest impreza szybka, na rekordowy czas w setkach. Z powodu rozbudowanego elementu nawigacyjnego faworyzuje raczej dobrych nawigatorów niż biegaczy-łydkowców. Na pewno warto tu przyjechać w następnych latach.

[LINK] do całej mapy I pętli bez naniesionego śladu GPS
[LINK] do całej mapy II pętli bez naniesionego śladu GPS
[LINK] do strony zawodów
[LINK] do galerii zdjęć Marcina Barttee
[LINK] do filmu Michała Kopczewskiego z Szagi i Trudów

Użyty sprzęt:

Buty INOV-8 X-Talon 212 (nowy model)
Skarpety sportowe Motive
Spodnie Dobsom R-90
Koszulka Columbia Trail Pro II Crew
Oddychająca bluza z długim rękawem RMD Rockommended
Rękawiczki treningowe Nike
Plecak biegowy Kalenji 12L
Pulsometr Suunto Ambit Silver HR
Zegarek Timex Ironman Sleek 150-Lap
Kompas kciukowy Moskwa
Czołówka Petzl Myo RXP
MP3 Player Sandisk Sansa Clip 8GB
Buff

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Gratulacje Pawle. Czterdzieści punktów kontrolnych na dystansie 100 km - można się spocić. Nadmiar szczęścia na raz. Przy tylu PK czas pokonania trasy nie może powalać na kolana. Pozdrawiam. Tomek

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Dzięki Tomek, ja jestem zadowolony pomimo, że miejsce w połowie stawki. Fajnie mi się biegło a i strata do czołówki nie duża.

Pozdrawiam
Paweł

Krasus pisze...

Nie był to łatwy rajd, mi najwięcej trudności sprawiło znalezienie kilku punktów (bajoro, studnia), ale gdy byłem już w ich okolicy. Nawigowanie pomiędzy PK nie było dla mnie problematyczne, z przeskokami pomiędzy mapami radziłem sobie bardzo dobrze (podobało mi się to!), ale na miejscu potrafiłem się nieźle zakałapućkać. Zawody te sprzyjały napieraniu grupowemu, bo trzy osoby łatwiej przeczeszą kawałek lasu niż jedna.. No i po ciemku były bez wątpienia o wiele trudniejsze, bo jednak kartkę na drzewie jest trudniej zobaczyć niż lampion. Tak czy siak, gratuluję kolejnego dobrego wyniku, z zaciekawieniem czytałem relację, bo specjalnie nie spojrzałem wcześniej na wyniki TP100, by sobie nie psuć zabawy z czytania Twojego bloga:) Do zobaczenia na kolejnym starcie!

Krzysiek Borowiec pisze...

Świetna relacja Paweł. Rajd istotnie do łatwych nie należał i myślę, że nie możesz siebie zbyt surowo oceniać. Na drugiej pętli pokazałeś potencjał.

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Dzięki chłopaki za komentarz, dopiero wróciłem z 5-dniowej wycieczki z dzieciakami do Gdańska i nie zaglądałem na bloga przez kilka dni.

Krasus - 3 miejsce - świetny wynik! Gratuluję:)

Krzysiek - do zobaczenia na Harpaganie, zgłosiłem się ale jeszcze organizuję transport. Mam nadzieję że dojadę.

Krzysiek Borowiec pisze...

Paweł, drugą pętle na Trudach zrobiłeś najszybciej i całą trasę nawigowałeś samodzielnie. Myślę, że jeśli na Harpie od początku skupisz się na nawigacji to masz szansę wygrać. Patrząc po wynikach z poprzednich startów Andrzej napierając w zespole więcej traci na prędkości, niż zyskuje na wspólnym "czesaniu".
Ciekaw jestem jak to sie ułoży na Harpie...

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Optymistyczne treści mi tu Krzysiek zapodajesz ale wygrywania żadnego na razie nie będzie bo biegłem dziś XV Bieg Sobiborski (12,5 km) i złapało mnie zapalenie Achillesa, to samo co miałem po wiosennym Harpie.

Pobolewa mnie noga i nie wiem czy na Harpa pojadę. Zobaczę jak się będę czuł w najbliższych dniach. A jak pojadę to będę truchtał powoli, by ukończyć i Achillesa nie zarżnąć.

Wtedy po wiosennym Harpie nie wyleczyłem kontuzji tylko ją podleczyłem bo mi się ważne i opłacone starty zbliżały (Rzeźnik i TVSB), i teraz mam tego Achillesa takiego na w pół zaleczonego. Muszę sobie zrobić ze 2 miesiące porządnego roztrenowania bez biegania i poleczyć wszystko solidnie.

Ale chciałbym jeszcze jedną setkę zrobić w tym roku co by mieć komplet do Pucharu. Ciężki orzech do zgryzienia.

Pozdrawiam i do zobaczenia. Jak nie na Harpie to może na Masakrze.

P.S. a co do możliwości wyprzedzenia Andrzeja to ja tylko tyle powiem, że inaczej biegnie ktoś, kto wie że prowadzi a inaczej ktoś, kto musi gonić. Myślę, że gdybym hipotetycznie dogonił Andrzeja to on wrzuciłby mocniejsze tempo. Z resztą On już się specjalnie spinać nie musi bo Puchar ma chyba w kieszeni.