środa, 5 listopada 2014

XI Bieg Rzeźnika – relacja

Prolog

Plan trasy
Mój trzeci start w Rzeźniku. Tym razem lecę z Piotrkiem Sawickim, rekordzistą Polski w biegu 24-godzinnym, dwukrotnym wicemistrzem Polski w biegu 24-godzinnym, maratończykiem z życiówką 2:39. Zgadaliśmy się po supermaratonie w Kaliszu – Piotrek go wygrał, ja byłem drugi. Trochę się obawiam tego startu, bo Piotrek jest ode mnie mocniejszy, szybszy – boję się, że mnie zajedzie. Liczę jednak, że skoro On ma większe doświadczenie na ulicy a ja większe w terenie to może na szlaku te dysproporcje się wyrównają. Plan minimum dla mnie: złamać dotychczasową życiówkę (9:53). Plan średni: zmieścić się w czasie pomiędzy 9:00 a 9:30 i stanąć na pudle. Plan maksimum: złamać 9 godzin i wygrać. Lista startowa do ostatnich dni nie straszy potwornymi nazwiskami. Część mocnych kolegów z Rzeźnika zrezygnowała m.in. z powodu dosyć wysokiego wpisowego. Z zespołów, które mogą nam dołożyć widzę tylko Krzyśka Dołęgowskiego i Kamila Leśniaka. Na moje oko z nimi nie wygramy. Krzysiek jest mocny i bardzo doświadczony. No chyba, że Kamilek – bardzo mocny ale jeszcze młody i narwany - coś wywinie. Niebezpieczny może być jeszcze Konrad Ciuraszkiewicz z kolegą. Wykręcił ładny czas na B7D, zimą wygrał coś w górach. Jeśli w ostatnich miesiącach nie zapuścił brzucha i ma mocnego partnera – też może być wysoko. W każdym razie wydaje się, że mamy spore szanse na pudło. Optymizm odnośnie szans w rywalizacji schodzi ze mnie, gdy dojeżdżamy na zawody. Okazuje się, że w ostatniej chwili zgłosiły się dwa, bardzo mocne zespoły. W jednym jest Przemysław Sobczyk - zwycięzca Biegu Ultra Granią Tatr - z Kubą Wiśniewskim - bardzo mocnym biegaczem z ulicy. Kuba jest w tym związku ogniwem niepewnym, bo ponoć nie startował górskim ultra. Zastanawiamy się, jaki będzie Jego pierwszy raz. W biurze zawodów, które się bardzo rozrosło panuje piknikowa atmosfera. Ludzi jest pełno. Stoją w kolejkach po odbiór pakietów startowych. Te są całkiem bogate: koszulka Newline, bardzo fajny, okolicznościowy buff, spray na stłuczenia, jeszcze jakieś rzeczy. Wpisowego nie ma co żałować. Głośno gra muzyka, nawet przytępione nosy wyczuwają zapach kiełbasek z grilla. Wśród tłumów dostrzegam przechadzającego się Bartosza Gorczycę z pakietem startowym na ramieniu. To nowa twarz w czołówce polskiego, górskiego ultra. Wygrał jesienią Ultra Maraton Bieszczadzki, ten, w którym ja byłem 4. Nie wiem, z kim biegnie, ale z pewnością dobrał sobie partnera o podobnych możliwościach. Czyli to kolejny zespół, mocniejszy od naszego. Piotrek jest bojowo nastawiony i wielkich kalkulacji nie prowadzi, bo wiadomo: ultra, góry – dużo rzeczy może się zdarzyć. Ja zdroworozsądkowo szacuję nasze szanse na 4 miejsce. I się nie pomylę.

Etap I – Komańcza – Przełęcz Żebrak

Profil
3:30 rano, piątek 20 czerwca. Ruszyliśmy. Piotrek bez rękawiczek bo zgubił je gdzieś tuż przed startem. Z Komańczy biegnie ulicą tłum ludzi. Ważne by się tu nie zgubić. Tempo jak na ultra dosyć mocne, w okolicach 4:30. Piotrek z przodu, ja staram się nadążyć. Kilkukilometrowa droga do Duszatyna jest lekko pagórkowata. Niedługo po starcie zaczyna padać. Będzie błoto, na Rzeźniku to już tradycja. To moje warunki, jestem zadowolony. Oczami wyobraźni widzę miny Stefana i Dominika nastawionych, że deszcz będzie od 14-tej. Tak zapowiadała prognoza pogody. Mijamy się z mniejszymi i większymi grupkami innych biegaczy. Na ubraniach i plecakach często świeci się napis „Salomon”. – Na następny bieg muszę sobie kupić coś Salmona bo wyglądam nieprofesjonalnie – zagaduję półżartem do Piotrka.

Pierwszy błąd: zgodnie z oznaczeniem czerwonego szlaku skręcamy w lewo, w ścieżkę, która następnie biegnie równolegle do szutrówki. Za wcześnie, niepotrzebnie. Po jakimś czasie zbiegamy z powrotem do drogi, mamy wokół już innych ludzi. Trochę czasu straciliśmy ale ile dokładnie – trudno powiedzieć.

Zdjęcie: Weganka biega

W pewnym momencie kończy się droga, zaczyna podejście. Wchodzimy w teren, na Chryszczatą (998 m.). Podejścia Piotrek lekko podbiega, ja raźno podchodzę. Dwie metody a tempo mniej więcej podobne. Dumam, czy się mój partner nie zajedzie tym bieganiem pod górkę ale nic nie mówię. Wie co robi, a nawet jak lekko spuchnie to i mnie jako słabszemu ogniwu będzie w tym duecie łatwiej przetrwać. Wokół nas ludzi coraz mniej. Trochę popadało ale w lesie, pod drzewami szlak jeszcze nie rozmókł. Dobrze się biegnie. Moją uwagę zwraca niewysoki chłopak z wesołą miną gnający na zbiegach jak burza. W oddali za plecami słychać nawoływania: - Seeebaaa! - pooooczeekaj! – [w domyśle]. – Kur….a!!! – to już na głos. To ani chybi partner tego zwinnego, wesołego: najwidoczniej niezbyt zadowolony z wyścigowego tempa kolegi. Seba się zatrzymuje i czeka na partnera puszczającego w okoliczne krzaki siarczyste wiązanki a my zbiegamy do Przełęczy Żebrak (16 kilometr).

Prognoza pogody w przeddzień startu

Etap II – Przełęcz Żebrak – Cisna

Na przełęczy dwa zdania do kamery dla znajomego dziennikarza - biegacza Piotrka Falkowskiego; dwa szybkie łyki jakiegoś izotoniku i lecimy dalej. Niezbyt długie podejście na Wołosań (1071 m.). Jesteśmy w czołówce, nikogo wokół nas nie widać. Raz się niegroźnie wykotłowałem ale generalnie buty Columbia Conspiracy trzymają dobrze. Czuję się średnio, trochę mało zabrałem zaopatrzenia. Do nerki za dużo nie weszło. Na grzbiecie to ja nadaję tempo, Piotrek nadawał je na podejściu. Fajnie nam się razem napiera, dobrze się dobraliśmy. Nie widać dysproporcji mocy; w terenie nie widać, by jeden był wyraźnie mocniejszy od drugiego. Na asfalcie wyraźnie szybszy jest Piotrek. Widać to także  wtedy, gdy zbiegamy do Cisnej. Muszę dobrze przebierać nogami, by za nim nadążyć. Przed miejscowością podjeżdża do nas Mirek Bieniecki, organizator. Coś tam zagaduje. Fajnie jest. Na przepak w Cisnej (32 kilometr) wbiegamy jako 4 z blisko 600 zespołów.

Etap III – Cisna – Smerek

W Cisnej na przepaku spędzamy trochę więcej czasu niż drużyna, która dotarła do niego tuż za nami toteż ruszamy na dalszy etap jako 5 team. Wybiegających dopinguje sam Marcin Świerc. Podjadłem, napiłem się, czuję się świetnie. Żwawo podchodzę pod górę, zmierzamy w stronę Okrąglika (1101 m.). Na grzbiecie też biegnie mi się bardzo dobrze. Przyroda jest piękna, warunki są świetne. Na szlaku omal nie rozdeptuję wylegającej się beztrosko salamandry. Wyprzedziliśmy jeden zespół, teraz wyprzedzamy kolejny wskakując na trzecie miejsce. Pudło jest w garści, teraz tylko nie dać go sobie wydrzeć.

Miejsce zgubienia trasy
Niestety za dobrze być nie może i za chwilę czeka nas przykra niespodzianka. W okolicach Okrąglika gubimy drogę. Jest mgła, dobiegamy do rozwidlenia ścieżek na połoninie. Faworków znaczących trasę nie widać więc wybieram ścieżkę bardziej wyrobioną. Biegniemy nią kilkaset metrów lecz oznaczeń szlaku nie dostrzegamy. W głowie zapala mi się ostrzegawcza lampka. Na szczęście pojawiają się turyści. Zapytani czy to czerwony szlak odpowiadają że nie. To ścieżka do Strzebowisk. Jasna cholera, musimy się wrócić. W powietrze puszczam wiązankę, której jako nauczycielowi i wychowawcy nie wypada mi tu cytować. A tak było pięknie. Wracając natrafiamy na biegnący w naszą stronę 5 team. Oni też pomylili trasę. Wyprowadzamy chłopaków z błędu, zawracają i biegną za nami. Wracamy na właściwy szlak, niestety straciliśmy kilka minut i znowu jesteśmy na 4 pozycji. 

Na grzebiecie i na zbiegu w naszym zespole prowadzę ja. Piotr nie może zbyt szybko zbiegać, ma jakąś nie do końca zagojoną kontuzję stopy. Zbiegliśmy do „drogi Mirka”. Teraz kilka kilometrów łagodnego zbiegu po szutrze i asfalcie. Na tym etapie powietrze ze mnie schodzi i czuję się słabo. To chyba zbliżające się problemy żołądkowe. Piotr prowadzi, nadaje tempo i musi na mnie czekać. Prawie w biegu korzystam z przydrożnego rowu jako toalety. Nie ma chwili do stracenia bo różnice pomiędzy zespołami są niewielkie. Na długich prostych widzimy biegnący przed nami 3 zespół i biegnącą za nami 5 drużynę. Po 100 niekończących się zakrętach „drogi Mirka” osiągamy przepak w Smereku (56 kilometr).

Etap IV – Smerek – Brzegi Górne

Na przepaku dopada nas zespół INOV-8: Krzychu Dołęgowski i Kamil Leśniak. Chłopcy zaczęli bardzo spokojnie a teraz poruszają się ruchem jednostajnie przyśpieszonym. Czując nóż na gardle poganiam Piotra byśmy się szybciej zawijali na trasę. Zaraz po wyjściu wyprzedzamy trzeci zespół zajmując jego pozycję. Tylko jednak na chwilę. Kilka minut później, na podejściu dochodzą nas chłopaki z INOV-8. Mają nas na widelcu. Piotr naciska mocniej, ja jestem zrezygnowany. Jakoś nie wierzę, że damy im radę. Znowu spadamy na 4 pozycję. 



Gdy wchodzimy na Połoninę Wetlińską Piotrka dopada kryzys. Lekko odstaje z tyłu, coś tam burczy pod nosem, że tych połonin to on nienawidzi czy też ma ich dosyć. Ja dla odmiany czuję się świetnie. W dobrym humorze przeskakuję po krętych ścieżkach, kluczę pomiędzy kamieniami. Prawie nie czuję przebytych kilometrów. Na szczycie mocno wieje, jest pochmurno i mgliście. Krzysiek i Kamil znikają w oddali. Po osiągnięciu schroniska „Chatka Puchatka” (1228 m.) zbiegamy do Brzegów. Robimy to dosyć wolno, dla Piotra coraz bardziej dokucza stopa. 

Etap V – Brzegi Górne – Ustrzyki Górne (Meta)

W Brzegach (69 kilometr) czekają nas kibice. Wychodzimy na ostatni etap. Zaczyna się strome podejście na Połoninę Caryńską z najwyższym szczytem sięgającym 1297 m. Piotr zdychał na Wetlińskiej to teraz dla odmiany zdycham ja. Łapię się desperacko drewnianych poręczy ustawionych wzdłuż ścieżki, co jakiś czas przystaję dla złapania oddechu. – Paweł, musimy to podejść, choćby się skały srały – zagrzewa mnie do walki idący na przedzie Piotr. Ja mam już dosyć. Gramolę się na tę połoninę ostatkiem sił. Od czasu do czasu mijamy turystów. Szlak robi się coraz bardziej tłoczny. Jakież szczęście, że to ostatni etap. 

Na połoninie odżywam. Wraca humor i moc w nogach. Trudny technicznie szlak z wystającymi taflami skał wśród których trzeba umiejętnie kluczyć sprawia mi przyjemność. Jeszcze większą radość sprawiają mi słowa partnera. – Pawełku – zagaduje pieszczotliwie Piotrek – złamiemy 9 godzin! Coś takiego, wspaniale! Staram się hamować zbytnią radość, bo na nią będzie czas na mecie. – Oby się tylko teraz nie wyłożyć – kołacze mi w głowie. 

Tymczasem biegniemy ostatnie kilometry. Kibice biją brawo, turyści życzliwie ustępują ze szlaku. Zaczyna się ostatni, stromy zbieg po schodach. Niewygodny, nieprzyjemny, niebezpieczny ale to już ostatni akcent. Cali w skowronkach wbiegamy na linię mety. 78 kilometrów czerwonego szlaku w Bieszczadach pokonane.

Zdjęcie: Fundacja Caroline B. LeFrak

Epilog

Nasz zespół „Columbia / 9 Dywersyjna” zajął ostatecznie 4 miejsce na 597 drużyn. Czas 8 godzin, 44 minuty i 46 sekund to 6 najlepszy wynik w 11-letniej historii imprezy i 5 najlepszy zespół w historii Rzeźnika. Dla mnie jest to duży sukces bo choć na podium ostatecznie nie stanęliśmy to poprawiłem swój poprzedni rekord o ponad godzinę. Co zadecydowało o tym, że się udało? Przede wszystkim trafił mi się bardzo dobry partner; dobrze przygotowany, dopasowany do mnie możliwościami. Dziękuję Piotr! Po drugie dopisała pogoda: było chłodno i niezbyt błotniście. Prawie idealnie. Po trzecie nie popełniliśmy żadnego poważniejszego błędu sprzętowego, taktycznego czy żywieniowego. Prawie wszystko zagrało. Owszem, trafiły się dwa nawigacyjne błędy, można by było gdybać co by było gdyby ale chyba nie ma to sensu. I tak jest to dla mnie najbardziej udany bieg w tym sezonie.



Tegoroczna edycja Rzeźnika była udana nie tylko dla nas ale i dla wielu innych zespołów. Czasy były takie, że część z kibicujących w domach wręcz dopytywała się, czy trasa nie została skrócona. Nie została. Dwa pierwsze zespoły wykręciły rewelacyjne czasy łamiąc rekord trasy. Trzeci na pudle zespół INOV-8 osiągnął znakomity wynik 8 godzin 32 minuty i dołożył nam 12 minut. Po nas jeszcze dwa zespoły złamały 9 godzin. W sumie na mecie znalazło się 6 zespołów 9-łamaczy. Wynik jak na Bieg Rzeźnika wyjątkowy.



Użyty sprzęt:

Buty Columbia Conspiracy
Skarpety sportowe Motive
Legginsy ¾ Columbia Speed Trek Capri
Bluza oddychająca z długim rękawem RMD Rockommended
Rękawiczki treningowe Nike
Czapka z daszkiem Go Sport
Nerka New Balance
Plecak biegowy Kalenji 12 L
Pulsometr Suunto Ambit Silver HR
Czołówka Petzl Myo XP

Pierwsza 6 – wyniki

1. Przemek Sobczyk i Kuba Wiśniewski – 7:54:04
2. Bartosz Gorczyca i Łukasz Szumiec – 8:07:14
3. Krzysztof Dołęgowski i Kamil Leśniak - 8:32:53
4. Piotr Sawicki i Paweł Pakuła – 8:44:46
5. Dominik Jagieła i Wojciech Pawul – 8:53:43
6. Konrad Pociask i Michał Kopyczok – 8:58:10

[LINK] do strony zawodów

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

BRAWO!!

Krzysztof