poniedziałek, 16 lutego 2015

Anglia turystycznie – na marginesie Thames Trot Ultra 50 - część 1


Sam bieg ultra z Oxfordu do Henley wzdłuż Tamizy już opisałem, pozostało jeszcze omówienie części turystycznej gdyż wyjazd, zgodnie z zapowiedzią, nie miał charakteru czysto sportowego. Trochę zwiedzałem, spacerowałem po ulicach, rozmawiałem z ludźmi i przyglądałem się zmianom w Wielkiej Brytanii, jakie nastąpiły w ostatnich latach. A nieco się zmieniło od tych blisko 10 lat, kiedy przez kilka miesięcy mieszkałem w Wielkiej Brytanii. Poniżej kilka luźnych uwag, spostrzeżeń i opisu przygód, jakie mnie spotkały podczas tego czterodniowego pobytu w Zjednoczonym Królestwie.

Tam, gdzie tęgie głowy

Oxford. Zaraz kojarzy się wszystkim z renomowanym uniwersytetem z XII w. Mi też tak się kojarzy. Na samym uniwersytecie jednak nie byłem. Pokręciłem się trochę po centrum, ale najpierw zostawiłem plecak w hostelu.

Hostel to Oxford Backpackers, w samym centrum, na Hythe Bridge Street. Wybierałem najtańszy, kosztował mnie jakieś 18 czy 20 funtów. W środku wyglądał rzeczywiście jak najtańszy, trochę spelunowato, ale nie narzekałem. Lubię takie klimaty i wiedziałem, na co się decyduję. Głównie młodzi ludzie, przy portierni salon, w TV Discovery Channel i leci Bear Grylls, znowu pożera jakieś paskudztwa wałęsając się po pustyni. Ktoś śpi na sofie, inni jeszcze oglądają TV z nogami na stole. W pokoju, w którym spałem delikatnie mówiąc bałagan, ale nie przeszkadzało mi to. Plus tego hostelu to położenie, umiarkowana cena, dobrze wyposażona kuchnia i numerowane łóżka w pokojach. Ma to znaczenie, o czym w następnym wpisie. Depozyt 5 funtów. Nie oddali mi go jak wychodziłem o 6 rano, choć mówiłem, że będę wcześniej wychodził i obiecali oddać. Powód: portiernia była jeszcze nieczynna. Mają mi odesłać te 5 funtów na konto, ale jeszcze nic nie dostałem i wątpię czy dostanę.


Miasto. Jest typowo studenckie i to widać. Bardzo dużo młodych ludzi z różnych krajów. Zwróciłem uwagę, że coraz więcej pracowników chodzi tu w vestach (kamizelkach odblaskowych). Już nie tylko pracownicy archeologiczni czy budowlańcy, ale też dzieci z przedszkola wyprowadzane na wycieczkę i nawet kierowcy autobusów. Pewno i u nas tak niedługo będzie. Woda w kanałach w mieście ma kolor szmaragdowy jak Tamiza i raczej sprawia wrażenie brudnej. Miasto wygląda jako tako na czyste; sporo śmieci leży jedynie na poboczach przy autostradach.

Na ulicach widziałem w kilku miejscach plakaty reklamujące protest przeciw wizycie w campusie Marie Le Pen, szefowej francuskiego Frontu Narodowego. Plakaty rozkleiła zapewne jakaś miejscowa organizacja lewacka ostrzegającą przed wizytą „faszystki” i odmawiająca jej prawa do przemawiania na oxfordzkim uniwersytecie. Akcja dosyć widoczna, ale nie należy jej pochopnie utożsamiać z poglądami większości oksfordczyków. U nas bardzo aktywne pod względem plakatowym są różne Pracownicze Demokracje czy inne organizacje lewackie organizujące Weekend Antykapitalizmu a pomimo to poparcie dla nich jest raczej marginalne.

Sklepy. Nic mnie nie zachwyciło, ale przyznam, że po sklepach prawie nie chodziłem. Większe wrażenie zrobił na mnie jedynie sklep mięsny. Wiedziałem, że mój polski nos zapachów dochodzących z ich sklepów mięsnych nie toleruje; że szczególnie nie lubię zapachu popularnej na wyspach baraniny i że najlepiej jest przechodząc obok po prostu wstrzymać oddech. Teraz jednak było jeszcze coś: powieszone za nogi, wypatroszone, jakieś dzikie zwierzęta. Były w skórze, tylko szyje miały obwiązane workami foliowymi by nie zabrudzić krwią chodnika a pewnie i przechodniów. Obrzydlistwo. Makabrycznie to wyglądało. Myślałem, że takie klimaty to tylko w Mołdawii albo gdzieś dalej.


Zwiedzanie. Jest w Oxfordzie sporo ciekawych miejsc: m.in. kilka muzeów, grób Tolkiena, ogród botaniczny, zamek. Niestety mało zobaczyłem, bo miałem tylko kilka godzin a ponadto nie chciałem się zmęczyć zbyt długim spacerem skoro następnego dnia miałem biec blisko 80 kilometrów.
 

Blisko centrum stoi Biblioteka Bodlejańska. To jedna z najstarszych (założona w początkach XVII w.) bibliotek europejskich i druga największa w Anglii. Ma podobno potężne zbiory. By zobaczyć choćby czytelnię trzeba być czytelnikiem, więc zbyt dużo tam nie zobaczyłem. Pooglądałem tylko małe wystawy z książkami w gablotach. Książki to zapewne i tak tylko kopie pierwszych stron. Jako były pracownik muzeum zdaję sobie sprawę, jak się robi takie wystawy. Ładnie wygląda sama zabytkowa bryła biblioteki. Za drobną opłatą można wejść do starej sali zwanej Divinity School, wybudowanej w XV w. gdzie odbywały się zajęcia uniwersyteckie. Sala obecnie dosyć pusta, ale jej pięknie zdobione wnętrze, zwłaszcza sufit robi wrażenie. Podobno kręcono w nim sceny do filmu Harry Potter. W środku stoi m.in. krzesło wykonane według tradycji z drewna pochodzącego z okrętu Francisa Drake’a, wybitnego angielskiego korsarza, podróżnika i wiceadmirała z końca XVI wieku. Współautora zwycięstwa nad hiszpańską Wielką Armadą (1588 r.).

Po sąsiedzku znajduje się uniwersyteckie Muzeum Historii Nauki. Niewielkie, wstęp jest darmowy. Są tam pokazane różne instrumenty astronomiczne, geograficzne, chemiczne, matematyczne, itp. Przyznam, że w przypadku znacznej części nie miałem pojęcia, jak to działa. Z ciekawszych rzeczy, które zwróciły moją uwagę wymienię piękne zdobione i przedziwne urządzenia do nawigacji takie jak kompasy i astrolabia. Gęsią skórkę wywołał widok narzędzi chirurgicznych z XIX w. przypominających bardziej podręczny zestaw rzeźnika niż lekarza. Brrr.., lepiej było wtedy nie chorować.

Narzędzia chirurgiczne XIX w.

(C.D.N. – Londyn za kilka dni) 

[LINK] do części 2
[LINK] do części 3

[LINK] do galerii dalszych zdjęć z wyjazdu.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Z tymi zwierzętami to przesadzili :(

Krzysztof