poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Bieg Szlak Trafi – relacja

Ostatni mój bieg przed UTMB – pojechałem na Bieg Szlak Trafi do Parchatki. Gdzie ta Parchatka jest? Koło Puław. W zasadzie wygląda jak dzielnica Puław, gdy jechałem do biura zawodów od strony Kazimierza Dolnego to musiałem wjechać do samych Puław, aby trafić do Karczmy „Parchatka” usytuowanej u podnóża lessowych pagórów. Miałem wynająć sobie jakiś pokój w miejscowości, ale że byłem późno i w samej Parchatce reklam „pokoje do wynajęcia” nie znalazłem to przespałem się dyskretnie na parkingu, w namiocie koło samochodu. Bałem się, czy od pobliskich chaszczy nie załapię jakichś parchów, skądś ta nazwa musiała się przecież wziąć. Ale nie. Pobudka o 3 w nocy, o 4 w nocy (było jeszcze ciemno) wyjazd na zamek do Kazimierza Dolnego i o 5 rano start na dystansie 57 km. Muszę przyznać, że same ruiny jak i panorama na zakole Wisły o brzasku wyglądały urokliwie. Naprawdę, trudno o lepsze miejsce na start. Tylko następnym razem klucz do toalet powinni organizatorzy załatwić, aby biegacze tuż przed startem nie musieli nawozić i podlewać okolicznych zarośli. W sumie drobiazg, ale do poprawy.


A jak trasa i sam bieg? Byłem pełen obaw, jak mi się będzie biegło, bo K-B-L wyszedł słabo. Pulsometr wariował, szybko się zagotowałem. Tu do sprawy podszedłem ostrożnie. Te dwa tygodnie pomiędzy K-B-L a Parchatką biegałem bardzo mało. Dałem sobie dużo czasu na odpoczynek.

Zacząłem spokojnie z założeniem, że będę patrzył na wskazania pulsometru a zwłaszcza na tętno. To ustawiłem jako główną wyświetlaną wartość. Bałem się, że na lekkim truchcie znowu poszybuje pod 180 ale nie. Po pierwszym kilometrze rzeczywiście skoczyło do 179, ale potem spadło i kręciło się wokół 150-160. Pod koniec zaczęło rosnąć, lecz wtedy już miałem prawo być zmęczony. Średnie z całego biegu wyszło 160, szczytowe 191 na końcówce.


Oczywiście druga sprawa na ile można wierzyć mojemu Ambitowi. Dystans miał być 57 km, a ten naliczył 55,39 km; podejść miało być ponad 600 a mi wyszło ponad 1000. Spalonych kalorii 3599. Biegliśmy często wśród wąwozów, więc wskazania Ambita mogą być tym bardziej niedokładne.

No właśnie, wąwozy. Dwa słowa o samej trasie. Jest fajna. Bardzo dobrze oznaczona. Nigdzie się nie pomyliłem. Ani razu nie miałem wątpliwości, gdzie biec. Nigdzie się nie krzyżuje, nie trzeba biegać dwa razy po tym samym odcinku. I często jest malowniczo. Nie raz biegliśmy wewnątrz wąwozów po lessowej drodze lub – co było mniej przyjemne – po drodze z betonowych płyt. Asfaltu prawie nie było. Sporo było też biegania po polnych drogach wśród łąk i pól.


Tak wyglądała większość trasy, ale to mniejszość jest ciekawa. Te przełajowe rodzynki, które od czasu do czasu się zdarzały. A to rozlany strumień, który trudno było przejść suchą nogą, a to jakieś błota, a to zielsko po pas. W tym i pokrzywy. Zdrowotnym smaganiem pokrzyw po odsłoniętych kolanach nie przejmowałem się bardzo. Bardziej bałem się kleszczy. Tu łąki, zielska a my przez to brniemy. W poniedziałek idę na badania krwi sprawdzić czy aby nie mam boreliozy. O tym postanowiłem jeszcze przed Parchatką, ale w trakcie zawodów pomyślałem, że jeśli jeszcze boreliozy nie mam to po tym biegu będę miał na bank. Dziś tuszę, że może jednak nie. Może panikowałem. Po biegu obejrzałem się dokładnie i nie znalazłem na sobie żadnego robala.

Te łąki, trawy i chaszcze nie byłyby tak nieprzyjemne gdyby nie to, że zbiegało się przez nie stąpając po koleinach. A takie zarośnięte trawą nierówności są bardzo słabo widoczne. Coś jak ostatni zbieg na długiej trasie Chudego Wawrzyńca. Kilka razy zbiegając po takich wertepach wykręciłem boleśnie stopę, aż zastanawiałem się czy czegoś nie uszkodziłem. Chyba nie. Do mety dobiegłem bez bólu.

Inne atrakcje oprócz wody i gęstej trawy to dna wąwozów. Fajne były te po 40 kilometrze. Strumień, błoto, zwalone konary. Kamienie. I trzeba się przez to przedzierać. Tak, przedzierać, bo więcej to miało wspólnego z biegiem przeszkodowym, niż z zwykłym bieganiem. Ja bynajmniej nie narzekam. Mi się podobało. Lubię techniczne odcinki. Ten też był fajny, nawet szkoda, że taki krótki. Komu opis nie wystarczy niech zajrzy na film, który kręciłem w trakcie biegu.

Ostatnia sprawa: ścigańsko. Wystartowało niecałe 100 osób, niby niewiele. Przed startem nie wertowałem listy startowej w poszukiwaniu strasznych nazwisk, więc nie wiedziałem, kto mocny przyjechał. Biegłem swoje w miarę równo, jak się okazało, że pulsometr nie wariuje a ja czuję się dobrze to potem coraz szybciej, na płaskim trzymając poniżej 5.00 na kilometr.

Gdzieś chyba w połowie trasy jeden z wyprzedzanych biegaczy powiedział mi, że na czele biegnie Dominika i mocno ciśnie. Dominika Stelmach. Dziewczyna, która ostatnio odnosi sukces za sukcesem, ma ode mnie życiówki lepsze na każdym dystansie. I to ostatnio robione. Stówa po ulicy w 8:01, połówka uliczna w 1:16. Na TUT Gedyminas uciekł jej tylko na 15 minut. Była tam druga OPEN. Dominika jest w gazie i nie miałbym z nią szans.

Z opowieści na mecie wyłaniał się taki obraz, że w prowadzącej grupie była Dominika i kilku chłopaków. Ci pewnie próbowali trzymać Jej tempo a ona ich po kolei gotowała. Jednego po drugim. W końcu na 45 kilometrze została sama i tak wbiegła na metę z kilkunastominutową przewagą nad następnym. Szatan nie kobieta.


Sam biegłem konsekwentnie i w miarę równo. Pilnowałem odżywiania. Nie miałem żadnych kryzysów. Stopniowo przesuwałem się w klasyfikacji. Ostatniego z zawodników, finalnie trzeciego wśród mężczyzn Maćka Łukasiewicza wyprzedziłem na ostatnim punkcie odżywiania 10 kilometrów przed końcem. To mocny chłop z „Warszawiaky”, do którego najlepszych wyników nie mam się co porównywać. Dycha w 34:30, maraton w 2:41. Musiał popełnić jakiś błąd, że dał się dogonić dla takiego jak ja. A może po prostu lepiej się czuje na ulicy i nie ma doświadczenia w ultra. Nie wiem. Na mecie okazało się, że do Dominiki straciłem 17 minut, ale do drugiego tylko 3. Na dłuższej prostej mógłbym go pewnie zobaczyć i przyśpieszyć. Niestety nie widziałem i nie przyśpieszyłem.


W sumie jestem wynikiem tego biegu mile zaskoczony. Słabo mi ostatnio idzie, nieregularnie trenuję, szybko tracę siły. Myślałem, że i tu mi nie wyjdzie a wyszło całkiem nieźle. Wręcz zupełnie dobrze. Budzi to jakąś pozytywną iskierkę nadziei przed UTMB, ale nie łudzę się – słabszy jestem w tym roku niż w poprzednich dwóch, przeto cudów w Chamonix nie oczekuję.


A bieg w Parchatce jak najbardziej polecam. Nie tylko, że to województwo lubelskie a więc moje. Po prostu: organizacja bardzo dobra, trasa wśród wąwozów ciekawa. Tak myślę, że Piotrek Dymus mógłby tam napstrykać sporo fajnych zdjęć. Jeśliby oczywiście pogoda dopisała. Dystans ultra, ale na tyle krótki, że dla lepiej wytrenowanego długodystansowca zupełnie niekasujący. No i bardzo dobry pomysł na pierwsze, pseudo-górskie ultra. Kto chce wyjść poza dystans maratonu – polecam Bieg Szlak Trafi.

Zapraszam do urywków filmowych, które kręciłem podczas biegu. Zrobiłem też foto-relację, dla Festiwalu Biegowego. Link do niej jest [TUTAJ]. Dużo bardziej profesjonalną relację z biegu zrobiła Beskid.tv. Zdybali i mnie na mecie - "gwiazdorzę" od 4:23 filmu. Polecam obejrzeć całość bo ujęcia są ładne. [LINK] do relacji filmowej Beskid.tv

7 komentarzy:

Unknown pisze...

Paweł gratulacje! Zrobiłeś podium nagrywając sobie video i robiąc foty :) czyli ciesząc się bieganiem - duży wyczyn. Pzdr

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Dzięki Jacek,

Rzeczywiście, jakoś tak wyszło. Myślę, że na tym nagrywaniu dużo czasu nie zmitrężyłem, bo najczęściej jak nagrywałem, to i tak biegłem :)

Pozdrawiam,
Paweł

gw pisze...

Jeszcze raz gratulacje za podium.
Jakbyś się następnym razem wybierał to można przenocować zawsze w Szkolne Schronisko Młodzieżowe w Puławach (http://www.ssmpulawy.pl). Tam nocowałem rok temu i warunki jak na cenę jaką się płaci są całkiem przyzwoite. Do Parchatki w sumie jest około 5 km, więc nie jest to duża odległość.

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Dzięki,

Słyszałem od kogoś już po biegu, że nocował w schronisku w Puławach ale ja już przed wyjazdem nastawiałem się, że może przenocuję w przygodnym miejscu dlatego wziąłem do samochodu namiot, karimatę i śpiwór. Jeśli będę jechał za rok to pomyślę o tym schronisku.

Pozdrawiam!
Paweł

Emilas pisze...

Bardzo fajna, zwarta relacja. :) Czytając ją, zdaję się, że taki "dystansik" to jakaś bułka z masłem... No i gratuluję pudła! :)

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Dzięki Emila,

"Raz na wozie, raz w nawozie". W Parchatce się udało, na UTMB niestety nie poszło. Ale o tym w relacji, już nie długo.

Pozdrawiam

ddd pisze...

Można się zmęczyć a po biegu może jakaś chwila relaksu? może joga albo medytacja? ;)