Jerzy Skarżyński, Biegiem przez życie, wydanie I, Mega Sport, Szczecin 2006.
Autor książki jest wybitnym polskim sportowcem mającym bardzo wysokie osiągnięcia. Jest wielokrotnym mistrzem i rekordzistą Polski w maratonie. Reprezentował Polskę na wielu długodystansowych zawodach biegowych za granicą (m.in. Mistrzostwa Europy, Puchar Świata). W latach 1982 – 1989 był członkiem kadry narodowej maratonu. Na dystansie 42.195 km nabiegał 2:11:42, na 10 km 28.33,26. Z wykształcenia m.in. zawodowy trener lekkiej atletyki. Po zakończeniu kariery wyczynowej (1992 rok) zajął się popularyzacją biegania i pracą trenerską. Szkolił biegaczy w szczecińskim klubie sportowym, tam też organizował półmaraton. Publikował artykuły w regionalnej prasie i w ogólnopolskich magazynach poświęconych bieganiu. Na artykułach Jerzy Skarżyński na szczęście nie poprzestał. Swoje biegowe doświadczenia postanowił przekazać w postaci książek. W 2002 roku ukazała się „Biegiem po zdrowie”, dwa lata później „Bieg maratoński” i w końcu omówiona niżej „Biegiem przez życie”. Autor, choć mający dziś ponad 50 lat nadal biega. W 2002 roku w biegu na 10 km w Poczdamie podczas Mistrzostw Europy Weteranów wywalczył brązowy medal, zaś w 2006 srebrny. Te bardzo skrótowe przedstawienie postaci Jerzego Skarżyńskiego świadczy dobitnie, że człowiek ten jest jedną z najbardziej kompetentnych osób w Polsce by o bieganiu pisać.
Gdy prawie trzy lata temu zacząłem intensywniej biegać i amatorsko startować w pierwszych zawodach brakowało mi wiedzy o przygotowaniu i startach. Owszem, czytywałem i nadal czytuję magazyny poświęcone bieganiu, ale prezentowana tam wiedza jest fragmentaryczna, wyrywkowa. Potrzebowałem jakiegoś kompendium: czegoś, co w jednym tomie zebrałoby wszystkie najważniejsze informacje o sporcie biegowym. Najlepiej oczywiście napisanego przez specjalistę.
W maju 2007 roku na półmaratonie Toruniu wpadła mi w ręce książka Jerzego Skarżyńskiego „Biegiem przez życie”. Zdążyłem się zorientować, że pozycja ta jest rozszerzoną i poprawioną wersją wydanej wcześniej „Biegiem po zdrowie”. Długo się nie zastanawiałem, bo czegoś takiego właśnie potrzebowałem. Biegowe kompendium przeznaczone dla początkujących i średnio zaawansowanych biegaczy napisane przystępnym językiem przez doświadczoną, kompetentną osobę. Czego chcieć więcej? Książkę kupiłem za ok. 40 zł, gratisowo dostałem od autora ładną dedykację. Oto wrażenia po lekturze.
Zanim przejdę do najważniejszego, czyli treści jeszcze kilka słów o stronie zewnętrznej. Książka liczy 400 stron i zawiera dodatkowo płytę DVD. Jest bardzo solidnie wydana, oprawa jest twarda, papier biały, nie kredowy, ale dobrej jakości, solidnie zszyty. Do dziś nic mi się nie rozkleja. Strona graficzna książki może nie jest bardzo efektowna, ale jest bez zarzutu. Ilustracje są czytelne, głównie czarno-białe i nie ma ich w nadmiarze. Nie odczułem też ich braku. Jest w sam raz.
Przejdźmy do treści. Od początku książki autor powoli i świadomie wprowadza czytelnika w świat sportu. Zanim się komuś powie, jak biegać dobrze jest mu dać motywacyjnego kopa. Stąd na pierwszych stronach mamy ładne motto, które autor stworzył parafrazując słowa znanego kolarza Lance’a Armstrong’a. Przytoczę jego fragment:
„Wszystko jest możliwe. Jeśli powiedzą ci, a może sam to ocenisz, że twoje szanse na osiągnięcie ambitnego celu sięgają dziewięćdziesięciu procent, pięćdziesięciu procent lub tylko jednego procenta, musisz w to wierzyć i musisz walczyć. […] Musisz zrozumieć, na czym polega istota twoich marzeń i dowiadywać się, jak je urzeczywistniać. Gdy będziesz w pełni świadomy swoich działań i odpowiednio zdeterminowany, by je osiągnąć masz duże szanse na sukces”.
Na następnych stronach znajdziemy dwa teksty „od autora”, w których Jerzy Skarżyński wyjaśnia powody i okoliczności napisania książki. Dalsze strony to już główne rozdziały. Jest ich czternaście. W króciutkim rozdziale pierwszym mowa jest o wpływie biegania na zdrowie, o rekordach na poszczególnych dystansach i o zapóźnieniu naszego kraju w kulturze biegania na tle państw zachodnich. Kolejny rozdział („Takie jest życie”) autor poświęcił wpływowi wieku człowieka na możliwości uprawiania sportu. Tekst uzupełnił tabelami podającymi biegowe rekordy dla poszczególnych kategorii wiekowych. Głównym przesłaniem tego rozdziału jest uświadomienie, że na sport nigdy nie jest za późno. Okazuje się, że biegać maraton można nawet w wieku 90ciu lat. Jestem przeciętnym biegaczem amatorem, ale byłem zaskoczony czytając, że szybciej ode mnie biega maraton ktoś, kto ma więcej niż 75 lat. Trzeci rozdział zawiera informacje na temat wagi i odżywiania biegaczy. Są tam m.in. ważne dla niektórych informacje na temat skutecznego odchudzania. Na następnych stronach Jerzy Skarżyński przechodzi do spraw sprzętowych. Zaczyna oczywiście od rzeczy najważniejszej: butów. Znajdziemy tam informacje jak dobrać obuwie, jakie ma funkcje, kiedy je wymienić. Dwa kolejne rozdziały poświęcone są odzieży biegowej (spodenki, koszulki, rajstopy, bluzy, akcesoria odzieżowe) i akcesoriom treningowym (zegarki, pulsometry, okulary, czołówki, pas na bidon). Kończąc temat wyposażenia Jerzy Skarżyński zapoznaje czytelnika z najważniejszymi firmami produkującymi sprzęt biegowy oraz z zastosowanymi technologiami. Sprzęt już mamy z głowy, teraz jeszcze trochę teorii. Następny rozdział poświęcony jest właśnie teoretycznym aspektom biegania. Można z niego wyczytać, czym jest np. superkompensacja, dług tlenowy, syndrom doms oraz czym różni się energia beztlenowa od tlenowej. Po odpowiednim nastawieniu motywacyjnym, skompletowaniu sprzętu i łyknięciu pigułki z teorią można wyjść na pierwszy trening. Rozdział „Technika biegu” zawiera informacje podstawowe, a często lekceważone (także przeze mnie). Dalsza część książki to główny składnik biegowej zabawy, czyli trening. Autor najpierw zajmuje się osobami, które nigdy nie biegały. Rozdział „Najtrudniejszy pierwszy krok” jest właśnie dla nich. Mogą tam wyczytać o badaniach, które powinny zrobić zanim przystąpią do treningów, jak trenować na początku, jak uniknąć „słomianego zapału”. Ważną częścią tego rozdziału jest omówienie ważnej roli gimnastyki siłowej i gimnastyki rozciągającej. Znajdują się tam także plany treningowe dla początkujących. Postępując zgodnie z zaleceniami Skarżyńskiego można przyzwyczaić swój organizm do nieprzerwanego, godzinnego biegu. Dla wielu to już jest coś. Następne strony to rozdział poświęcony środkom treningowym biegacza średnio zaawansowanego. Moim zdaniem najciekawszy. Zawiera omówienie wszelkich typów treningów biegowych, od rozgrzewki poczynając poprzez trucht, bieg w trzech zakresach intensywności, wycieczkę biegową, kros, bieg z narastającą prędkością, wytrzymałość tempową i ćwiczenia na hali. Ważną częścią są porady o przygotowaniach do startu w zawodach i taktyce biegu. Kończąc temat treningów autor podaje szczegółowe plany treningowe dla różnych grup wiekowych i różnych dystansów. Informacje tam zawarte w dużym stopniu bazują na doświadczeniach własnych autora. Przedostatni rozdział poświęcony jest innej ważnej części treningu: odpoczynkowi i odnowie biologicznej. Ostatnia duża partia tekstu traktuje o ciemnej stronie biegania: o kontuzjach. Na końcu książki znajdziemy jeszcze krótkie rozdziały poświęcone wspomaganiu witaminami i dziennikowi treningowemu. Ostatnie karty to tabela międzyczasów na dystansach od 5 km do maratonu (bardzo przydatna dla startujących na ulicy), bibliografia i spis treści. To jeszcze nie wszystko. Wspomniałem wcześniej o płycie DVD. Oprócz reklam znajdziemy na niej filmy instruktażowe pokazujące jak prawidłowo wykonywać gimnastykę siłową i rozciągającą, jak ćwiczyć wykorzystując piłkę lekarską i płotki, jak prowadzić rozgrzewkę i ćwiczyć siłę biegową i wreszcie jak powinna wyglądać prawidłowa technika biegu. Filmy widać, że amatorskie, ale swoją funkcję spełniają.
Praca Jerzego Skarżyńskiego ma szereg zalet. Jak już podkreślałem jest napisana przez osobę bardzo doświadczoną, taką która widziała biegowy sport z dwóch stron: od strony zawodnika ze znakomitymi wynikami i od strony trenera. To bardzo ważne. Kolejną zaletą jest przystępny język publikacji. Autor gdzie tylko może unika komplikacji, mało zrozumiałych zwrotów, akademickich określeń i barokowej ornamentyki. Doskonale zdaje sobie sprawę, że pisze książkę dla amatorów biegania a nie profesorów AWF-u. Wielokrotnie podpiera się własnymi doświadczeniami, nierzadko wplata humorystyczne historyjki i powiedzenia. Nawet całkowity laik nie powinien mieć problemów ze zrozumieniem treści. Wielkim plusem jest zebranie wszystkich najważniejszych informacji potrzebnych początkującemu (teoria, sprzęt, trening, start) w jednym tomie. Warto w tym miejscu podkreślić, że książek poświęconych bieganiu jest w Polsce bardzo mało. Z resztą proporcjonalnie do niewielkiej liczby biegających. Owszem, widywałem jakieś w księgarniach (fakt, że specjalnie nie szukałem), ale były to przedruki publikacji zachodnich, na pierwszy rzut oka pisane bardzo amatorsko. Tym bardziej należy docenić pracę Jerzego Skarżyńskiego. Mniej istotne, ale warte wymienienia pozostałe zalety to: solidne wydanie, niska cena, dołączona płyta DVD.
Na razie czytelnik słyszy same „och” i „ach” na temat książki, więc teraz łyżka dziegciu. Nie wszystko mi się w niej spodobało. Pierwsza rzecz, która nie przypadła mi do gustu to spora ilość reklam. Jestem dosyć mocno uczulony na reklamę (jest to jeden z powodów, dla których rzadko oglądam telewizję) stąd kręciłem nosem czytając niektóre partie tekstu. Szczególnie rozdział poświęcony sprawom sprzętowym jest naćkany reklamami. Opisy obuwia i użytych technologii wyglądają jak żywcem przepisane z ulotek reklamowych firm. Odnoszę wrażenie, że autor mniej tam pisał od siebie, a więcej z „gotowców” podsuniętych przez sponsora. Podobnie rzecz się ma z napojem izotonicznym i mieszanką witamin. Tak się przypadkowo składa, że entuzjastycznie polecane przez Skarżyńskiego produkty produkowane są przez firmy będące równocześnie sponsorami książki. Od reklam nie są także wolne filmy zawarte na krążku DVD. Oczywiście nie jest to jakaś wielka wada. Prawidła ekonomii są nieubłagane. Gdyby nie sponsorzy książka kosztowałaby nie 40 a 80 złotych lub w ogóle by nie powstała. Ja to wszystko rozumiem, dlatego te reklamy przełknąłem.
Druga sprawa, co, do której mam wątpliwości dotyczy sprzętu i jest powiązana z tekstem powyżej. Autor opisując przydatne wyposażenie wymienia pokaźną liczbę „niezbędnych” biegaczowi gadżetów. Pulsometry, spodnie na wszystkie pory roku, spodenki, koszulki oddychające, czołówki, buty na każdą okazję. „ Nie zostawisz w sklepie 1500 zł to nie masz co wychodzić na pierwszy trening” – zdaje się przemawiać z kart książki. Przypuszczam, że w takim ujęciu tematu znowu pewną rolę odegrały czynniki marketingowe. Nie dajmy się jednak zwariować. Buty – owszem, rzecz arcyważna i na dobrych butach nie ma co oszczędzać. Jeśli zaoszczędzisz na butach biegając w trampkach i do tego po asfalcie to zrobisz sobie krzywdę. W tym nie ma żadnej przesady. Ale pulsometry? Cała szafa oddychającej odzieży na każdą okazję? Różne gadżety? Przecież to książka dla amatorów. Po co mają ładować się w koszta skoro nie wiadomo ile tak naprawdę pobiegają. Może trzy treningi a może miesiąc. Kup sobie dobre buty i pobiegaj trochę (najlepiej latem), zobacz czy ci się spodoba. Na początku nawet w bawełnie. Od bawełny się przecież nie umiera. Pulsometr? Po co pulsometr komuś, kto ledwo truchta? Niech przetruchta półmaraton od startu do mety i wówczas sobie kupi. Wtedy będzie to miało sens. Inaczej zrobimy z biegania kiczowate gadżeciarstwo w amerykańskim stylu. Trudno mi tu krytykować autora przy moim małym doświadczeniu i wiedzy, ale uważam, że nieco przesadza. Z resztą z własnego doświadczenia wiem, że by pobiec pierwszy maraton w okolicach 4 lub 5 godzin nie potrzeba pulsometru ani bardziej wyrafinowanych technik treningowych. Wystarczy spokojnie wybiegać określoną ilość kilometrów a na zawodach biec najwolniej jak się da. Tylko tyle, nie ma co tu robić wielkiej filozofii. Na początku warto zainwestować jedynie w dobre buty. To pierwsza i najważniejsza rzecz by zacząć biegać. Pozostałe mniej ważne elementy warto uzupełniać, ale sukcesywnie, nie od razu. Wraz z postępami i wkręcaniem w biegową zabawę dokupić oddychającą odzież (bardzo poprawia komfort i chroni przed przeziębieniem) i inne przydatne elementy.
I jeszcze jedna sprawa: skróty. Czytając pierwsze rozdziały niejednokrotnie natknąłem się na tajemnicze skróty typu OWB1, WT, WB3. Są one szczegółowo wyjaśnione dopiero w dalszej części książki. Może warto zamieścić na końcu jakiś wykaz skrótów? Myślę, że nie zająłby więcej niż pół strony.
Trochę się rozpisałem na temat jednej tylko książki, czas już najwyższy na podsumowanie. Mówiąc krótko: polecam. Absolutnie nie żałuję wydanych na nią pieniędzy. Ma szereg zalet, o których wspomniałem powyżej. Uwagi, które wymieniłem to tak naprawdę drobiazgi, być może zwykłe fanaberie przewrażliwionego amatora. Powyżej napisałem, że najważniejszym wyposażeniem początkującego są dobre buty. Co jest drugim w kolejności? Śmiem twierdzić, że profesjonalna książka o bieganiu, choćby taka jak ta. Uważam, że dla amatora to naprawdę wartościowa rzecz. Jeśli masz już dobre buty i zastanawiasz się nad kolejną oddychającą koszulką z bajeranckim logo firmy to radzę się wstrzymać. Kup najpierw „Biegiem przez życie”. Dzięki wiedzy zawartej w książce uczynisz swój sport bardziej zrozumiałym, skuteczniejszym, zdrowszym i przyjemniejszym. A o to przecież chodzi.
P.S. Książkę można dostać na wielu większych imprezach biegowych lub zamówić na stronie autora, tutaj.
P.S. W 2011 roku napisałem recenzję III wydania z 2010 roku. Link jest tutaj.
11 komentarzy:
Przyznam, że przymierzałem się do tego tytułu, teraz chętniej po niego sięgnę.
Sieć huczy na temat koncepcji pana Jerzego, fora się spierają, ale myślę, że warto czytać.
A teraz już wiem o czym:)
Witaj!
Też czytałem trochę dyskusje o metodach Skarżyńskiego, niektórzy piszą że są nieco zbyt proste, przestarzałe itp. Inni chwalą je jako uniwersalne, ponadczasowe. Trudno mi ocenić bo ich tak dokładnie nie stosowałem. Nie lubię takiego ścisłego trzymania się tabelek, dzień w dzień, tydzień w tydzień wg schematu. Bardziej interesują mnie ogólne wytyczne, uniwersalne zasady na których zbudowany jest każdy plan. Lubię urozmaicać swój trening, lubię spontaniczność. Poza tym jestem jeszcze na takim etapie, że chyba nie muszę sie trzymać jakiegoś ścisłego rygoru.
Jakiś czas temu ukazała się inna książka J. Skarżyńskiego, "Maraton". Jeszcze nie czytałem ale z tego co pisze autor skierowana jest do bardziej zaawansowanych biegaczy. Ponoć lepiej wcześniej przeczytać "Biegiem przez życie" a dopiero później sięgnąć po "Maraton".
Ja widzę sporą różnicę w podejściu, między mną biegaczem z zeszłego stycznia, a mną biegaczem z tego roku, jeśli taki postęp będzie się utrzymywał to będę bardzo rygorystyczny. W chwili obecnej też lubię trochę spontanu, tym bardziej, że nie zawsze można wykonać plan. Ostatnio np nadwyrężyłem kolano na nartach i prawie tydzień w plecy.
Słyszałem też o "Maratonie", kolejny zakup;)
Ej panowie, powiedzmy sobie szczerze, że te wszystkie spory biegaczy nas średnio dotyczą. Mało kto z nas (mówię teraz o środowisku setkowym) regularnie trenuje. A tym bardziej trenuje regularnie według pewnych schematów.
Poza tym tak sobie myślę, że jednak u nas potrzeba sporo tej spontaniczności, o której wspomina Paweł. Co innego przebiec w sezonie 2-3 maratony i kilka krótszych biegów a co innego być na 8-10 długich imprezach.
Nie da się tego sensownie wtłoczyć w plany treningowe stricte biegowe, biegacz po półmaratonie po dwóch dniach może wyjść na rozbieganie, a po kilku w zasadzie wrócić do treningu. A u nas? Owszem, można wyjść 2 dni po setce na trening, ale do normalnej dyspozycji nie wrócimy tak szybko, a po drodze bardzo łatwo się załatwić (organizm jest mocno wydrenowany, łatwo złapać jakąś chorobę, czy przeciążyć aparat ruchu).
Co nie zmienia faktu, że sam osobiście trenuję według schematów Skarźyńskiego ;) . Ale ze sporą dawką elastyczności :) . Zwłaszcza teraz gdy zredukowałem bieganie do 3 treningów na tydzień. Rower rządzi! :)
Jeśli chodzi o maratońskie plany treningowe to zgadzam się, że te spory pomiędzy trenerami i ich planami nie mają chyba wielkiego znaczenia dla setkowiczów. Grzesiek słusznie napisał, że my nie możemy się ich ściśle trzymać bo jest dłuższy okres regeneracji, bo dłuższy dystans (stąd długich wybiegań powinno być więcej, pewnie mniej szybkich biegów). W zasadzie jeśli już chcemy stosować jakieś rygorystyczne tabele pod setki to chyba powinniśmy znaleźć takie pod ultramaraton. Widział ktoś takie? W polskiej literaturze chyba nie ma, ale w necie coś powinno być. Zresztą o czym my mówimy, ile osób w Polsce potrafi przebiec 100 km na orientację od początku do końca? Ja jeśli bym stosował plany treningowe to nie pod setki a pod biegi uliczne które też bardzo lubię.
A czy mało osób trenuje regularnie? Oj nie wiem Grzesiek, czołówka chyba jednak regularnie "grzeje" wg maratońskich planów (ze sporą dawką elastyczności:)). A jak coraz więcej osób będzie częściowo biegało setki to i coraz więcej będzie bardziej systematycznie trenowało. Najczęściej wg planów treningowych pod maraton i półmaraton.
Wracając do książki Skarżyńskiego to zarzuty pojawiły się także w stosunku do stylu autora (ponoć "za bardzo spoufala się z czytelnikiem"). Mi się ten styl pisania koleżeńskiego, na luzie spodobał; "spoufalanie" mi wcale nie przeszkadza. To książka dla różnych ludzi, ma być dla każdego - i takiego co sobie lepiej radzi z tekstem i dla takiego co gorzej. Uważam, że lepiej by była pisana zbyt prostym niż zbyt trudnym językiem.
A poza tym gdyby styl był dla mnie taki ważny to kupiłbym sobie tomik poezji Herberta. Od Skarżyńskiego oczekiwałem przede wszystkim, że powie mi jak trenować skuteczniej, bezpieczniej i bardziej świadomie. I to dostałem.
P.S. U mnie rower leży ale mam nadzieję że w tym roku zacznę jeździć. Na razie usiłuję się wybrać na basen bo dawno nie byłem. Mam do basenu 40 km więc wybieram się jak sójka za morze. Ech..fabilto
Ja jednak pozostanę przy swoim zdaniu, że bardzo, bardzo mało osób startujących w PMnO regularnie trenuje, myślę, że są to wyjątki. Regularnie w tym sensie co przeciętny maratończyk. Ale nie chcę tego podejścia jakoś strasznie krytykować, uważam, że setki mają swoje prawa :) .
Zgadzam się z Tobą co do stylu pana Jurka, mi on się strasznie podoba, może dlatego mi to podoba bo piszę bloga i również staram się po prostu być sobą a nie tworzyć jakieś obce mi konstrukcje.
Rower jest o tyle fajny, że można trenować na nim w przypadku kontuzji, która wyklucza Cię z biegania, choćby mój przypadek - boli mnie kolano, boję się biegać, ale na rowerze nic nie czuć. Forma dalej rośnie a aparat ruchu odpoczywa :) .
PS. Co to jest to fabilto?! :) . Ja prosty chłopak jestem :) A google nie wie :)
OK. Grzesiek, Ty znasz setkowe środowisko lepiej niż ja więc pewnie masz rację. Większość uczestników setek to jednak piechurzy, nie biegacze. Ponadto limit 24 h jest bezpieczny i nie wymusza ostrego treningu.
Z tym rowerem i kontuzją to byłbym ostrożny. może nic nie czuć ale nogi jednak pracują. Czy w takiej sytuacji te zaczątki kontuzji aby na pewno się goją czy tylko udają że ich nie ma? Rower pewnie tak nie obciąża jak bieganie ale może basen byłby jeszcze bezpieczniejszy?
Skoro nadwyrężyłeś kolana to pewnie zbyt ostro wydarłeś po dłuższej przerwie? Znając twoje ambicje i umiłowanie endorfin to pewnie tak:) Ja miałem to samo, dokładnie rok temu. Po leniwej zimie zabrałem się ostro do pracy i też mnie bolały kolana. Zwolniłem tempo i ból przeszedł. A Skarżyński gdzieś pisze: "Nie próbuj nadrobić straconych treningów bo to może tylko pogorszyć sprawę".
Aha, jeszcze "fabilito" :)))
Wiesz, jak się pisze komentarz to witryna żąda weryfikacji słowa, trzeba przepisać jakieś przypadkowe litery wyświetlone powyżej. Ja się śpieszyłem, było późno i niechcący dopisałem to do tekstu, nie zauważyłem i nie usunąłem. Wypadek przy pracy:)
Rower ma randkę z Cher, mnie dzisiaj tak wymęczył, że pożałowałem dystansu, który w sumie mógłbym przebiec;) Do pracy jechałem szybko, pewnie i stabilnie jak to MTB na asfalcie, ale z drugą stronę roztopy dały o sobie znać i kopałem się na każdej ścieżce, mokro, miękko i wolno:/ Swoją drogą fajny dzisiaj dzień był!
No właśnie, są w sieci plany treningowe pod ultra? Ciekawy jestem czy brakuje mi tygodniowo 50 czy 100km do normy;)
Dzień był rzeczywiście fajny, ciepło i słonecznie jak wiosną, u mnie + 12 stopni! Nie chce się wierzyć, że to początek lutego. Pobiegałem sobie po asfalcie bo na polach bryndza straszna.
Znalazłem na szybko w necie plan treningowy pod ultra. Tu jest link:
http://www.ultralegends.com/training-for-first-ultra/
Przygotowuje w ciągu 4 miesięcy do przebiegnięcia 82 km. Oczywiście trzeba mieć już odpowiednią bazę i doświadczenie w maratonach. Jest ciekawy i czasochłonny. Zwraca uwagę konieczność trenowania 7 dni w tygodniu. Zwłaszcza niedzielne wybiegania wyglądają groźnie. Są coraz dłuższe i dochodzą w końcu do dystansu maratonu. Maraton co tydzień! Nieźle, trzeba mieć mocne nogi i końskie zdrowie. Dystans rośnie od 30 do 110 km tygodniowo ale ostatnie 3 tygodnie przed zawodami spada prawie o połowę. Ostatni tydzień to głównie odpoczynek.
I jak Ci się to widzi Karol, jesteś zainteresowany jego realizacją?
Witaj,
znalazłem Twoją opinię na temat biegiem przez życie. Bardzo jestem ciekaw opini o nowym wydaniu tej książki, bo osobiście mam mieszane uczucia.
Pozdrawiam
Mariusz
Witaj Mariusz,
Niestety nie czytałem najnowszego wydania tej książki, nie miałem jej nawet w ręku. Trudno mi zatem cokolwiek na ten temat powiedzieć. Co zmieniono? Co jest nie tak? Uważasz, że starsze wydanie jest lepsze?
p.s. dziś pożyczyłem od kolegi książkę Chrisa Carmichael'a "Dogonić mistrza" (Warszawa 2005). To rzecz o kolarstwie, o Armstrongu ale z tego co przeglądałem jest tam trochę porad uniwersalnych, takich co mam nadzieję przydadzą się i biegaczowi.
Prześlij komentarz