Zgodnie z zapowiedziami objeżdżam wszystkie miasteczka, miejscowości i wsie blisko Wisznic ćwicząc łydkę na krótkich i szybkich biegach. Teraz przyszła kolej na dychę w Platerowie. Trochę na północ od Białej Podlaskiej. Biegłem tu już trzy lata temu, z wynikiem 36:38 byłem ósmy i pierwszy w kategorii. [LINK] do relacji. Były kiedyś dobre czasy.
Na cuda się nie nastawiałem bo i wytrenowany nie jestem i pogoda szykowała się hardcore’owa. Nie zrobiłem żadnego wypoczynku przed startem; dzień wcześniej normalnie trenowałem. Jeszcze jadąc ze znajomymi z Wisznic liczyłem, że może jakaś burza schłodzi powietrze tuż przed biegiem – tak kiedyś było na półmaratonie w Radomiu i zrobiłem wtedy życiówkę. Niestety, tym razem tak pięknie nie było. Żar od początku do końca lał się z nieba. Słońce i 33-34 stopnie. Nie lubię bardzo ale wszyscy mieli mieć trudno po równo. Dobrze, że organizatorzy rozstawili na trasie kurtyny wodne a i mieszkańcy Platerowa nie zawiedli na życzenie albo i bez niego polewając biegaczy z węży i butelek.
Na starcie stanęło około 250 osób. Miałem biec średnio szybko a nawet kręcić po drodze filmy mini-kamerką ale jakoś tak w ostatniej chwili adrenalina skoczyła i schowałem kamerkę do kieszeni. Zacząłem po 3:40-3:50. Trasa była trochę inna niż 3 lata temu, były 3 pętle i trochę podbiegów (wg Ambita w sumie 70 metrów). Czołówka wyglądała tak, że najpierw prowadzący Przemek Dąbrowski który wygrał (33:45), potem jeszcze kilku mocniejszych a potem dosyć zbita, kilkunastoosobowa grupa biegających w okolicach 37 minut. Niestety, ta grupa już na początku mi uciekła. Dosyć wcześnie zacząłem puchnąć i tempo zaczęło kręcić się wokół 4:00 na kilometr. Na agrafce, jedynej, jaka była na pętli ze zdziwieniem patrzyłem jak biegną ci tuż za mną i jak wolne to jest tempo. Dyszymy, ręce pracują, oddech jest ciężki, nogi płoną a patrząc z boku – wygląda to jak trochę szybszy trucht.
Gdy zwolniłem do 4:00 to myślałem, że zaraz zaczną mnie łykać: jeden, drugi, trzeci. Ale nic z tego. Wyprzedził mnie jeden ale i ja łyknąłem ze dwie czy trzy osoby. Znaczy to, że inni też zaczęli optymistycznie i w tym skwarze momentem spuchli. Tak jak ja. Na ostatnim kilometrze dogoniłem i wyprzedziłem pierwszą dziewczynę, która chyba zakrztusiła się wodą bo coś pokaszliwała po drodze i tak dobiegłem z marnym czasem 39:29 do mety.
18 miejsce OPEN na 250, 5 na 68 w kategorii M30. Aż trzy minuty gorzej niż w 2013 roku. Nędza i słabizna ale i z mało bojowym założeniem wystartowałem to i taki wynik mam. W sumie wyjazd był fajny, trening świetny.
Dalej chcę więcej.
Na cuda się nie nastawiałem bo i wytrenowany nie jestem i pogoda szykowała się hardcore’owa. Nie zrobiłem żadnego wypoczynku przed startem; dzień wcześniej normalnie trenowałem. Jeszcze jadąc ze znajomymi z Wisznic liczyłem, że może jakaś burza schłodzi powietrze tuż przed biegiem – tak kiedyś było na półmaratonie w Radomiu i zrobiłem wtedy życiówkę. Niestety, tym razem tak pięknie nie było. Żar od początku do końca lał się z nieba. Słońce i 33-34 stopnie. Nie lubię bardzo ale wszyscy mieli mieć trudno po równo. Dobrze, że organizatorzy rozstawili na trasie kurtyny wodne a i mieszkańcy Platerowa nie zawiedli na życzenie albo i bez niego polewając biegaczy z węży i butelek.
Na starcie stanęło około 250 osób. Miałem biec średnio szybko a nawet kręcić po drodze filmy mini-kamerką ale jakoś tak w ostatniej chwili adrenalina skoczyła i schowałem kamerkę do kieszeni. Zacząłem po 3:40-3:50. Trasa była trochę inna niż 3 lata temu, były 3 pętle i trochę podbiegów (wg Ambita w sumie 70 metrów). Czołówka wyglądała tak, że najpierw prowadzący Przemek Dąbrowski który wygrał (33:45), potem jeszcze kilku mocniejszych a potem dosyć zbita, kilkunastoosobowa grupa biegających w okolicach 37 minut. Niestety, ta grupa już na początku mi uciekła. Dosyć wcześnie zacząłem puchnąć i tempo zaczęło kręcić się wokół 4:00 na kilometr. Na agrafce, jedynej, jaka była na pętli ze zdziwieniem patrzyłem jak biegną ci tuż za mną i jak wolne to jest tempo. Dyszymy, ręce pracują, oddech jest ciężki, nogi płoną a patrząc z boku – wygląda to jak trochę szybszy trucht.
Gdy zwolniłem do 4:00 to myślałem, że zaraz zaczną mnie łykać: jeden, drugi, trzeci. Ale nic z tego. Wyprzedził mnie jeden ale i ja łyknąłem ze dwie czy trzy osoby. Znaczy to, że inni też zaczęli optymistycznie i w tym skwarze momentem spuchli. Tak jak ja. Na ostatnim kilometrze dogoniłem i wyprzedziłem pierwszą dziewczynę, która chyba zakrztusiła się wodą bo coś pokaszliwała po drodze i tak dobiegłem z marnym czasem 39:29 do mety.
18 miejsce OPEN na 250, 5 na 68 w kategorii M30. Aż trzy minuty gorzej niż w 2013 roku. Nędza i słabizna ale i z mało bojowym założeniem wystartowałem to i taki wynik mam. W sumie wyjazd był fajny, trening świetny.
Dalej chcę więcej.
[LINK] do strony zawodów
6 komentarzy:
Nie wszystko od razu :) Powoli, jeszcze wrócisz "do siebie".
Krzysztof
Zobaczymy, jak będzie trenowanie szło. Jakoś nie mam tyle zapału, co jeszcze 2 lata temu choć głód startów jest.
Dycha poniżej 40min w amatorskim biegowym świadku to zawsze jest całkiem dobry wynik (dla mnie jako kobiety amatorki to niemal szczyt ambicji na tym dystansie! :) ). Mi jakoś też brakuję tego zapału co 2 lata temu i przez nabawienie się kontuzji tej zimy (i przerwy przez 2,5 miesiąca) nie potrafię rozpalić w sobie tej iskry dzięki której człowiek z klapkami na oczach dąży do celu i wie, że nawet jak za oknem będzie padał grad, to i tak wyjdzie się na trening... Ale miejmy nadzieje, że to wróci. :)
Ale bieganie w upale zawsze będzie dla mnie okropieństwem... Szacun, że w takiej temperaturze dobiegłeś w takim czasie.
Pozdrawiam. :)
Dzięki Emilas.
Kontuzje mogą zniechęcić ale z drugiej strony brak startów wywołuje ich głód u zaprawionego w bojach amatora. To jest plus. Ja, choć nie mam formy sprzed roku czy dwóch to startować chcę.
Tylko ten upał 30 stopni..., kolejny dzień. Ciężko robić szybkie i mocne treningi. Właśnie wróciłem ze stadionu i zrobiłem tylko część tego, co zaplanowałem. Trzeba będzie późnym wieczorem dokręcić resztę.
Pozdrawiam
I pomyśleć, że mam za sobą dopiero pierwszy bieg ;-) Długa droga przede Mną. Trzymajcie kciuki! A dla Ciebie szacun!
Trzymam kciuki Zuzia, początki są najlepsze :) Później robi się trudniej ale i tak jest fajnie.
Pozdrawiam
Prześlij komentarz