niedziela, 6 lutego 2011

Dziesięć kilometrów po lodowisku


Nazwa: Grand Prix Warszawy


Miejsce: Warszawa, Las Kabacki


Data: 5 luty 2011, sobota, godzina 11:00


Dystans: 10 km (bez kilkudziesięciu metrów)


Trasa: Jedna pętla po leśnej drodze, kilka niewielkich podbiegów.


Warunki: Ciężkie, śnieg i lód na trasie, bardzo ślisko. Temperatura plus kilka stopni, silny wiatr, ale w lesie prawie nieodczuwalny. Pochmurno.


Uczestnicy: 232 osoby. Wygrał Tomasz Blados z wynikiem 00:33:45. Pierwsza wśród kobiet była Joanna Schab (00:40:19)


Mój wynik: 00:40:46. Miejsce 18, w swojej kategorii wiekowej 2.


Wrażenia


Tylko przyszedłem na miejsce startu już widziałem, co się święci. Po deszczu i roztopach na ścieżce, po której mieliśmy biec została warstwa lodu. Było bardzo ślisko. Do szybkiego i bezpiecznego biegania w takich warunkach kolce są niezbędne. Ja kolców nie miałem, więc o wykręceniu dobrego czasu już na dzień dobry zapomniałem. Można było, co najwyżej powalczyć o miejsce. Pewną nadzieję wiązałem z brzegami ścieżki – tam śnieg i lód zdążył miejscami stopnieć. Wymyśliłem chytry plan, że jak inni będą się ślizgać na lodzie biegnąc środkiem to ja ich wyminę brzegiem, przy krzakach i po kałużach. A co tam.


W trakcie biegu założenia udały się tylko połowicznie. Biegłem rzeczywiście głównie brzegami i szybko przemoczyłem stopy w kałużach. To jednak tylko 10 kilometrów, mogłem sobie na to pozwolić. Przez część trasy na ścieżce zalegał bardziej śnieg niż lód i przez to nie było tak ślisko. Dało się biec. W innych miejscach nawet brzegi były oblodzone i chcąc nie chcąc należało zasuwać po niepewnej nawierzchni. Musiałem wtedy bardzo uważać, by „nie wypaść z toru”. Jeśli chodzi o kolejność to już na początku, po ¼ trasy sytuacja się ustabilizowała i wielkich roszad w mojej części stawki nie było. Wyprzedziłem jakąś dziewczynę (Joanna Schab z „aleTempo”), potem niewysokiego chłopaka. Krzysiek Dołęgowski, którego spotkałem przed startem zniknął mi z oczu już po pierwszych kilometrach. Gdzieś w połowie trasy zostałem z powrotem wyprzedzony przez Joannę (wygrała wśród kobiet). Chyba drugą połowę pobiegłem trochę wolniej, mniej się przyłożyłem. Jakieś 1,5 kilometra przed metą obok ścieżki, w lesie przy silnym wietrze złamało się drzewo. Biegniemy a tu głośny trzask, i kilkadziesiąt metrów od nas coś się łamie i upada. Niezłe wrażenie. Na końcówce dałem się pokonać dla chłopaka, którego wyprzedziłem w połowie trasy. Chciałem wrzucić sprint i zakończyć bieg mocnym akcentem, ale nie było możliwości. Ostatnie 200 metrów przed metą było bardzo oblodzone. Wpadliśmy na metę prawie równocześnie, kolega był o czubek nosa szybszy. Czasy mamy te same. Mój wynik 40:46 jest słaby, ale biorąc pod uwagę warunki, brak kolców i imprezowanie ostatniej nocy (znowu) nie było tak źle. W Kabatach i tak nigdy nie pobiegłem szybciej niż 39 minut. Trening się udał.


P.S. Warto wspomnieć, że Krzysiek Dołęgowski w tych trudnych warunkach uzyskał czas 36 minut i nabiegał życiówkę! Miał co prawda kolce, ale z kolcami czy bez czas 36 minut na dychę budzi mój podziw i szacunek. Gratulacje Krzysiek!


Autor zdjęcia: Joanna Parfianowicz


2 komentarze:

Kuba pisze...

Te warunki mi przypominają dwa poprzednie biegi z cyklu GP Poznania. Bez kolców było ciężko, choć o dziwo zrobiłem życiówkę ostatnio :)

Niech już przyjdzie wiosna!

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Gratuluję życiówki Kuba! A ja myślę o kupieniu kolców, ale to już chyba na przyszły rok.