piątek, 18 kwietnia 2025

Ekstremalna Droga Krzyżowa + I Bieg Zająca

    Sobota rano. Jadę do Sokołowa Podlaskiego na bieg na 10 km. To znaczy jadę swoim samochodem tylko do Janowa. Bałem się, że zasnę za kierownicą więc poprosiłem Kasię i Jacka, którzy jechali tam samo, aby zabrali mnie z Janowa do Sokołowa. Dobrze zrobiłem bo istotnie, czułem się śpiący. Gdy tylko wsiadłem do samochodu Kasi od razu oznajmiłem, że idę spać. Całą noc nie spałem tylko szedłem. Należało mi się. Ale po kolei…

„Edek”

Początek i koniec trasy - kościół św. Antoniego w Białej Podlaskiej

- Paweł, mam grupę uczniów, którzy chcą przejść w tym roku Ekstremalną Drogę Krzyżową. Może z nami pójdziesz? - powiedział mój kolega z pracy w szkole. Trasa EDK zaczynała się w piątek wieczorem, wiodła przez 14 stacji rozłożonych na dystansie 41 km z Białej Podlaskiej do sanktuarium w Leśnej Podlaskiej i z powrotem do kościoła św. Antoniego w Białej. Następnego dnia rano miałem wyjazd na Leśny Bieg Zająca (LBZ) do Sokołowa Podlaskiego. Robienie takich combo bywa niebezpieczne, łatwo złapać kontuzję. Robiłem już takie wyzwania jak 4-dniowy Bieg Pamięci Dzieci Zamojszczyzny na 100 km ale to w czasach, gdy byłem w dobrej formie. Nie wahałem się jednak bo na biegu o nic wielkiego nie zawalczę, może go sobie tylko przetruchtam, a jak coś mnie będzie bolało po EDK, to nie pojadę.

W piątek po powrocie z pracy przygotowałem ubranie i sprzęt na EDK, w lasu wyniosłem dwie gałęzie brzozowe, z których wykonałem krzyż. Widziałem, na zdjęciach, że EDK ludzie chodzą ze swoimi krzyżami – nie kupczymi, ale skleconymi samodzielnie i pod siebie. Na własną miarę, własne barki. Została mi jeszcze godzina na drzemkę przed mszą świętą o 18:30 w kościele św. Antoniego w Białej Podlaskiej.

Po mszy wyruszyliśmy. Było ok 19:30. Lekko mżyło, lecz pogoda zapowiadała, że powinno to z czasem ustępować. Temperatura z plus 7 miała nad ranem spaść do zera. Trasę EDK robiłem opiekując się kilkoma uczniami. Przy poszczególnych stacjach zatrzymywaliśmy się na modlitwę, na odczytanie bądź wysłuchanie rozważań, które wraz z przebiegiem trasy znajdowały się w aplikacji EDK. Szliśmy głównie asfaltami, czasem polnymi drogami. Problemów nawigacyjnych nie było, więc kompas, który na wszelki wypadek wziąłem, był mi zbędny. Tak samo mapa papierowa. Wystarczył telefon z powerbankiem. Nie przeżywałem żadnych fizycznych katuszy, gdyż byłem dobrze przygotowany. To, co z tej wyprawy zapamiętam oprócz treści rozważań, czasu modlitwy i obaw o moich uczniów to piękny księżyc święcący wprost na nas, prawie w pełni. Można było iść przez pola bez latarki - tak było widno. Niezapomniany efekt.

Trasę pokonywaliśmy wolno, z licznymi postojami na 10-15 minut lecz i tak szybciej, niż inne grupy z naszej szkoły. Na 15 kilometrze jeden z chłopców źle się poczuł dlatego poczekałem wraz z nim na przyjazd mamy. W środku nocy byliśmy już w sanktuarium w Leśnej, gdzie dwie młode i sympatyczne dziewczęta czekały na nas z ciepłą herbatą i kawą. Dziękuję! Gdy zostało ostatnie 10 kilometrów włączyłem szybsze tempo i wraz z Jankiem - uczniem klasy III - o 6:30 zameldowaliśmy się pod pomnikiem Jana Pawła II, z pod którego niecałe 11 godzin wcześniej wyruszyliśmy. Jan i  Paweł pod pomnikiem Jana Pawła – taki imionowy zbieg okoliczności. A może nie zbieg? Niektórzy mówią, że w życiu nie ma przypadków..


I Bieg Zająca

Po powrocie z EDK spędziłem w domu 15 minut i musiałem wyjeżdżać do Janowa, skąd Jacek i Kasia mieli mnie zabrać do Sokołowa. Dobrze, że na Sokołów miałem już wszystko przygotowane. W samochodzie tak jak napisałem wcześniej – spałem. Obudziłem się już w Sokołowie aby wspomnieć, że to tu na rynku Rosjanie powiesili księdza Brzóskę – ostatniego przywódcę jednego z partyzanckich oddziałów powstania styczniowego. Ksiądz Brzóska urodził się u nas, w Dokudowie. Podczas długich wybiegań regularnie dobiegałem z Wisznic do Dokudowa, gdzie na skrzyżowaniu dróg, pod krzyżem stoi głaz upamiętniający księdza Brzóskę.

Dzięki pinezce przesłanej przez organizatora bezbłędnie trafiliśmy do lasu, na miejsce startu. Było słonecznie i coraz cieplej - na tyle ciepło, że zasadnym stało się rozważanie, czy nie pobiec na krótko. Wziąłem spodenki ¾ i jednak długi rękaw; czułem się jeszcze wychłodzony po nocy na EDK. Minąwszy wesołą ekipę strażaków od organizatora, przeszedłem kilkaset metrów z parkingu do biura zawodów. Tam.. dostałem drzewo. Takie małe, sadzonkę do zasadzenia. Niespodziewany i bardzo fajny podarunek. Ogólnie widać było, że Nadleśnictwo Sokołów jest w ten bieg bardzo zaangażowane i ładnie to wszystko wyszło. Z resztą i innych sponsorów i partnerów było dużo, tak, że jak ktoś czegoś nie wygrał to mógł potem wylosować – od odkurzacza po karnet na spływ kajakowy czy wizytę w muzeum.

Zdjęcie: obieżypowiat

A jak bieg? Dobrze, nawet nadspodziewanie dobrze. Wystartowało 56 osób, jedna pętla w całości po leśnych drogach. Podbiegi lekkie i krótkie. Miejscami piach, ale w większości dobra do biegania droga gruntowa. Ustawiłem się w połowie stawki. Z wyniku ostatniego startu na piątkę wynikało, że powinienem pobiec dychę w 42-43 minuty. No, ale to nie uwzględniało całonocnego spaceru kilka godzin przed. Zacząłem biec tempem w okolicach 4:15. Już na pierwszym kilometrze zauważyłem, że żadne „orły” tu nie przyjechały. Długo widziałem prowadzących pomimo, że  biegłem powyżej 4 na kilometr, a zatem rywalizowałem jedynie ze średnio wytrenowanymi biegaczami z regionu. 

Po kilku kilometrach stawka się rozciągnęła. Pierwsza piątka minęła mi prawie bezboleśnie. W II połowie zacząłem umiarkowanie cierpieć. Ciut zwolniłem, do 4:30 na kilometr. Pomimo tego dziewczyna - chyba Monika - która przez połowę trasy biegła za moimi plecami, nie zdecydowała się na wyprzedzenie. Na dwa kilometry przed metą wyprzedził mnie jakiś „rzeźnik” – chłopak ubrany od stóp do głów w stylu miłośnika górskich ultra. Nie cisnąłem, cieszyłem się z tego co mam oraz z tego, że już blisko do mety, że trasa jest dobrze oznaczona i ładna. Wyglądało na to, że załapię się do pierwszej dziesiątki. 

Gdy został ostatni kilometr zostało mi jeszcze energii, aby przyśpieszyć. Monikę stopniowo odstawiłem do tyłu, tak dla bezpieczeństwa. Gdy 200 m przed metą zupełnie spokojny obejrzałem się za siebie zobaczyłem pędzącą niczym rozpędzona lokomotywa Kasię. Oho! Ta to zawsze na końcu zachowa w rękawie turbodoładowanie – przekonałem się na ostatnim biegu Tropem Wilczym, gdzie ta sama Kasia nie miała dla mnie litości na ostatnim kilometrze przed metą. Tym razem i ja też miałem coś-niecoś w zapasie. Przyśpieszyłem i nie dałem się.

Czas nędzny,  45:16 brutto (45:10 netto) dał mi 7 miejsce OPEN  i 2 w kategorii wiekowej M40-49 na 33 startujących. Cieszyłem się z drewnianego klocka za kategorię, bo dawno już nie stałem na podium. Jest to – co tu ukrywać – bardzo przyjemne. Wygrał Kamil Rafalik z czasem 41:18. Bieg ogólnie był bardzo udany. Piękna pogoda, ładna trasa, dobrze oznaczona, zdrowa dla nóg, mnóstwo nagród od sponsorów. Mam nadzieję, że impreza w lesie pod Sokołowem będzie już cykliczna.

Brak komentarzy: