czwartek, 20 stycznia 2011

Imprezowanie i ściganie


Nazwa: XVIII Bieg Chomiczówki

Miejsce: Warszawa Bielany, osiedle Chomiczówka

Data: 16 stycznia, niedziela, godzina 11:00

Dystans: 15 km

Trasa: Z atestem PZLA, po osiedlowych uliczkach, chodnikach, prawie wyłącznie asfalt. 3 pętle po 5 kilometrów.

Warunki: Dobre: plus kilka stopni, bez śniegu i silnego wiatru. Pochmurno.

Uczestnicy: 873 osoby. Wygrał Błażej Brzeziński z wynikiem 00:46:05. Pierwsza wśród kobiet była Iwona Lewandowska (00:53:46)

Mój wynik: Czas 01:01:35 (01:01:28 netto). Miejsce 86, wśród mężczyzn 83. W swojej kategorii wiekowej (M30) byłem 31 na 256. Numer startowy: 302.



Komentarz:


Poszło źle. Dlaczego źle? A sam sobie na to zapracowałem. Dzień wcześniej zapragnąłem pozwiedzać warszawskie kluby. W jednym z nich bawiłem się do czwartej rano. Głośna muzyka, szalone tańce, trochę lekkiego alkoholu a do tego bierne wciąganie dymu. Niestety klub nie egzekwował zakazu palenia. Wróciłem do domu i przed snem zajrzałem do Internetu sprawdzając, o której mam dziś zawody. No pięknie, pakiet startowy mam odebrać w niedzielę do 9:30. Czyli wstaję najpóźniej o 8 rano. Jest szósta, czyli za dwie godziny. Cudownie. Już widzę jak „świeży” i „wypoczęty” wykręcam „wspaniały wynik”.


Jakoś wstałem i na start w drugi koniec Warszawy dojechałem bez przeszkód. Spóźniłem się i byłem po 10tej, ale pakiet startowy jeszcze mi wydano. Przebranie, parę słów ze znajomymi i tuż przed jedenastą stoimy na linii startu. Warunki niezłe, śniegu nie ma, temperatura lekko na plusie. Gorzej z przygotowaniem. Wczorajsza impreza z pewnością da o sobie znać, do tego jeszcze przeziębienie, które leczyłem w ostatnim tygodniu. A co tam, ten dystans i tak traktuję treningowo. Poza tym jest zima, niewiele robiłem szybkich treningów. Nie mam podstaw, by spodziewać się cudów.


Startujemy. Zaczyna się pierwsze koło. Pięć kilometrów. Nie jest źle. Do czołówki mi daleko, ale lecę w miarę szybko. Nawierzchnia byle jaka, trochę po ulicach trochę po chodnikach. Kluczymy po osiedlowych uliczkach, jest sporo zakrętów. Kończę pierwszą piątkę w czasie niemal równych 20 minut. Biegłem już kiedyś 15 km, w upale nabiegałem 59 minut. Jeśli dwie następne piątki pobiegnę tak samo to mam szansę poprawić wynik. Niestety, chyba za szybko robię sobie nadzieję. Gdzieś po 6 kilometrze łapie mnie kolka. Brzuch boli, więc stosuję sprawdzoną metodę: skłony w biegu to na jedną to na drugą stronę. Znacznie przy tym zwalniam i już wyprzedza mnie ze 20 osób. No to pozamiatane. Biegnę spokojniejszym tempem około kilometra, potem ból ustępuje, mogę znów przyśpieszyć. O życiówkę będzie ciężko, już w drodze usprawiedliwiam się przed sobą tłumacząc, że to tylko trening. Mijam bramkę oznaczającą koniec drugiej piątki. Tak jak myślałem, 21:13. Półtorej minuty za wolno. Trudno będzie nadrobić. Zaczynam ostatnią pętlę. Już raczej trzymam się na pozycji i ewentualnie wyprzedzam tych, co i mnie wyprzedzili, gdy miałem kolkowy kryzys. Przebiegamy przez szeroką ulicę, policjant zatrzymał ruch tworzy się korek. Jakiś kierowca wykłóca się z policjantem. Z tego fragmentu rozmowy, który usłyszałem wynikało, że wiózł chorą żonę ze szpitala. W sumie rozumiem kierowców. Chyba też bym się wkurzał czekając w podobnym korku. Biegnę dalej. Został ostatni kilometr. Mijam dublowanych. W końcu widzę przed sobą trzech zawodników poprzedzających. Dojdę ich? Nie dojdę? Wstyd się przyznać, ale wolę walki mam niewielką. W końcu doganiam ich ze 300 metrów przed końcem. Wyprzedzam dwóch, trzeciego nie muszę, bo odgrywa rolę suportu kolegi. Co chwila nawołuje go do wzmożonego wysiłku. W końcu słychać metę. Ruszam z kopyta i dużo szybszym tempem, niezagrożony wpadam na linię kończącą bieg. Jeszcze tylko medal na szyję, folia NRC, grochówka wraz z ciepłą herbatą, oficjalne zakończenie i losowanie nagród, w którym nie będę miał szczęścia.


Zdjęcie: Dorota Świderska, portal maratończyk.pl



1 komentarz:

Tofalaria pisze...

Paweł, daj spokój, nie codziennie się robi życiówki - nudno by było. A poimprezować też czasem trzeba, nie tylko biegać i biegać :)
Chomiczówka, Chomiczówka, łezka w oku się kręci - to był mój pierwszy start w zawodach sportowych :)