sobota, 8 stycznia 2011

Falenica znowu z przygodami


Podstawowe dane:

Nazwa: VIII Zimowe Biegi Górskie bieg 1

Miejsce: Warszawa Falenica

Data: 8 stycznia 2011, godzina 11.

Dystans: 10 km

Trasa: 255 metrów przewyższenia, 3 pętle po wydmie na terenie Mazowieckiego Parku Krajobrazowego.

Warunki: Leżał śnieg, ale niezbyt gruba pokrywa. Temperatura na plusie. Pogodnie.

Uczestnicy: 255 osób

Wynik: czas 49:10 (nieoficjalnie 46:10), miejsce 55 na 255.



Relacja:


Nie, tym razem nie musiałem lecieć w krzaki jak ostatnim razem. O te sprawy zadbałem zawczasu. Dojeżdżam na start, rejestruję się. Późno jest, dochodzi jedenasta – godzina planowanego startu. Spokojnie jednak, chłopak, który przyjmuje zapisy mówi, że poczekają z pięć minut. On też ma biec. Truchtam spokojnie na start, tam już czeka grupa biegaczy. Dobiegam i jakaś kobieta mnie pyta, czy na dychę. No tak. To już pobiegli!! Eee, nie może być, jest dwie po jedenastej, mieli poczekać. Rok temu czekali. Pewnie coś mi wkręca. Przecież biegacze jeszcze stoją na mecie. Ale zaraz, zaraz - uświadamiam sobie po chwili. Przecież później startują krótsze trasy – 6 i 3 kilometry. O kurka wodna!! Naprawdę pobiegli!!


Ruszam z kopyta. Włączam stoper. O rywalizacji mogę zapomnieć, mam z minutę pięćdziesiąt w plecy. Ale choć czas sobie zmierzę. Trochę pod górkę i dobiegam do pierwszego skrzyżowania. Nie pamiętam gdzie mam biec, nikogo nie ma. Aha, są znaki sprayem na śniegu. Już wiem, ale znowu kilka sekund straty. Po jakichś 2 minutach doganiam ostatnich. Zaczyna się mozolne wyprzedzanie. Mamy odwilż, śnieg na szczęście nie jest głęboki. Jest mokry, trochę śliski. Muszę wyprzedzać bokiem ścieżki ciągnący się wężyk dyszących zwłaszcza na podejściach ludzi. Ja też sapię konkretnie podbiegając po raz kolejny pod wydmę. Tętno pewnie ze 185. Pierwsza pętla mija nieźle. Wkładam sporo siły w początkowe wyprzedzanie. Jest nawet przyjemnie mijać początkujących i starszych jak furmanki - człowiek ma wrażenie, że jest mega szybki. Zaczyna być trudniej na drugim okrążeniu, gdy doganiam tych lepiej wytrenowanych. Dobrze, że już nie jest tak gęsto na ścieżce. Pod koniec drugiej pętli zauważam, że rozwiązał się but. Zatrzymać się czy nie? Nie, może jakoś dobiegnę. Na trzecim okrążeniu biegnę już wyraźnie wolniej. Chyba za mocno dałem czadu na pierwszym. Nogi zaczynają się ślizgać, jeszcze gdzieś skręcę nogę na tych karkołomnych zbiegach. Ostatnie setki metrów, mijam dublowanych i staram się dojść tych, co przede mną. Już widać metę! Wpadam na nią nie wiem, który. Znajomi biegacze już dawno tu są. Wyłączam stoper. Jest 46 minut i 10 sekund. Gorzej niż rok temu, wtedy było 45 minut. Słabo, choć biorąc pod uwagę tę konieczność przebijania się z samego końca przez wszystkich innych to może nie jest tak źle. W każdym razie trening był świetny. Trzeci zakres jak nic. I orła nie wywinąłem, i nogi nie skręciłem. To też sukces.


Zdjęcie autorstwa Doroty Świderskiej z galerii na portalu maratończyk.pl


2 komentarze:

Camaxtli pisze...

ale na zdjęciu przewodzisz grupie;) zresztą to zimowe bieganie jest zbyt uzależnione od warunków dnia, loteria.
Będę 3mał kciuki za Ełk!

Paweł Antoni Pakuła pisze...

To zdjęcie specjalnie takie wybrałem, że niby jestem na czele;)

Trzymaj się Karol, ćwicz tam powoli to Włóczykija, ja też będę trzymał kciuki!