poniedziałek, 30 sierpnia 2021

V Wisznicka Mila – nowa odsłona

Zdjęcie: Małgorzata Mieńko (Radio Biper)

Tegoroczny bieg lokalny „Na Wisznicką Milę” został przeniesiony do nowej lokalizacji. Biegi poprzednie prowadziły po polnych drogach z finiszem w centrum Wisznic lub na Wygodzie. W ubiegłym roku z powodu zagrożenia covidowego bieg się nie odbył. W tym roku organizatorzy postanowili bieg zorganizować, ale w nowym miejscu. Start i metę usytuowano na terenie zajazdu „Awangarda” dysponującego nowym, bardzo dobrym zapleczem do wszelakich uroczystości, ale także do organizacji biegu. Trasa miała tylko w początkowym i końcowym etapie prowadzić po twardej nawierzchni. 90% dystansu poprowadzono po leśnych drogach w miejscami piaszczystym i pagórkowatym terenie. Dystans z jedną pętlą w lesie liczył ok. 6,5 km. Po 2 kilometrach, u spięcia się pętli usytuowano punkt z wodą. Do rywalizacji zaproszono biegaczy oraz miłośników Nordic Walking.


Imprezę organizowali biegowi koledzy z gminy Wisznice. Zgłosiłem się do pomocy jako wolontariusz ale zostałem też namówiony do startu. Nigdzie ostatnio nie startuję w biegach bo nie trenuję, więc nie ma po co. Ale że kontuzja (rozcięgno podeszwowe) miesiąc wcześniej przeszła, zacząłem ostrożnie biegać przyśpieszenia, choć przy symbolicznym kilometrażu (ok. 100 km w miesiącu), to postanowiłem nie oponować i się zapisać. Tylko 6 km, jakoś to będzie. Zobaczymy, co jeszcze potrafię.


Dzień zawodów według prognoz miał być w miarę chłodny, ok. 20 stopni. Gdy przyszło do startu, zrobiło się słonecznie i ok. 25 stopni. Dla mnie za gorąco. Włosy i czapkę z daszkiem zlałem zimną wodą, ubrałem wyścigowe buty, porwane ale na bardzo cienkiej podeszwie, więc lekkie. Zegarka nie brałem bo coś tam ważył i może by mnie hamował. Wybrałem bieg na samopoczucie. Start przewidziano na 13 w południe.


Zdjęcie: A.Hordejuk-Gryczka

Tuż po starcie mimowolnie wyszedłem na prowadzenie, choć wydało mi się, że zacząłem wolno. Po 300 metrach ustaliła się kolejność czołówki, która nie uległa większym zmianom do samej mety. Na czoło wysunął się gość z Irlandii, podobno niezły wymiatacz, faworyt. Na „Wisznickiej Mili” pierwszy raz. Za nim Kuba Piech. Na trzecim miejscu nieznany mi, młody chłopak w zielonek koszulce i opasce. Początkowo biegł obok Kuby. Po kilometrze czy dwóch Kuba odszedł do przodu. Na czwartym miejscu biegłem ja. Ktoś tam jeszcze sapał i tuptał za mną przez pierwsze dwa kilometry, do punktu z wodą. Nie wiem kto. Potem go nie słyszałem. 



W lesie, ścieżka prowadziła w części po trasie moich dawnych, codziennych treningów. Za wodopojem teren robił się crossowy, miejscami z grząskim, sypkim piaskiem i pagórkami, w tym największym z nich, zwanym przez lokalsów „K2”. W tej okolicy był półmetek. Pierwszego już dawno nie widziałem, Kuba Piech też zniknął. Trzeci w kolejności „zielony” (Kamil z Firleja) zaczął puchnąć i zbliżać się do mnie. Cóż - dają, to biorę. Wyprzedziłem i na dwa kilometry przed metą biegłem na trzecim miejscu. Czy dowiozę to trzecie miejsce OPEN? Tego nie byłem pewien. Sam też byłem coraz bardziej zadziabany, wyraźnie brakowało mi wytrzymałości i długich wybiegań. 20 km zwykłego truchtania to ja nie pamiętam, kiedy robiłem.

No i stało się. Na ostatnim kilometrze Kamil przycisnął, wyskoczył do przodu. Nie miałem siły odpowiedzieć kontratakiem. Wbiegłem jako czwarty z czasem 00:27:24. Zająłem 1 miejsce w gminie Wisznice i 3 miejsce w kat. wiekowej M35-49. Kalkulator biegowy po wpisaniu dystansu i wyniku podaje średnie tempo 4:12. Szału nie ma, ale przy moim kilometrażu z ostatnich miesięcy myślę, że OK. Jaka praca, taki efekt. Nie powinienem być zaskoczony i nie byłem.


Zdjęcia: A.Hordejuk-Gryczka

Wygrał Irlandczyk, John Kinsella. – Skąd się wziął we wschodniej Polsce Irlandczyk? – zapytacie. Rozmawiałem z Nim trochę po biegu. Bardzo sympatyczny gość, niewiele młodszy ode mnie. Imiona John Paul dostał od mamy na cześć polskiego papieża, który w 1979 roku odwiedził Irlandię. Ma żonę Polkę z pobliskiego miasta. Przyjechał w odwiedziny do teściów. Startuje w ulicznych maratonach i biegach górskich. Jest bardzo mocny. Życiówka 2:33 w maratonie mówi sama za siebie. Będąc w Polsce korzysta z okazji i startuje w okolicznych biegach traktując je jako dobry trening. W Wisznicach nie miał się z kim ścigać. Przybiegł z czasem 00:23:19. Bieg ukończyły 43 osoby.


Zdjęcie: Małgorzata Mieńko (Radio Biper)

Ogólnie - było fajnie. Organizacyjnie chyba się udało. Prawie wszyscy ukończyli, nikt się nie zgubił. Jeden ambitny zawodnik zrobił dodatkowe kółko, widocznie jedno mu nie wystarczyło. Moje możliwości wyraźnie spadły, ale nie zdziadziałem jeszcze dokumentnie. To jest pozytywne. Niepokoi natomiast ból stopy, tej niedawno kontuzjowanej. Poczekam kilka dni, jeśli dolegliwość się odnowiła to znowu czeka mnie jedynie truchtanie co 2-3 dzień na 10 km.


Galeria Radio Biper (Małgorzata Mieńko)

Brak komentarzy: