wtorek, 2 listopada 2021

Piątka dla Bohaterów


Południowe Podlasie ma ciekawe i długie tradycje lotnicze. To tu w końcu XIX wieku swoje próby z szybowcami prowadził ojciec polskiego lotnictwa i malarz-akwarelista Czesław Tański. To tu w okresie międzywojennym istniała Podlaska Wytwórnia Samolotów, która wyprodukowała ponad 1500 samolotów. To tu wreszcie w czasach PRL-u stacjonował 61. Lotniczy Pułk Szkolno-Bojowy i funkcjonowało lotnisko wojskowe z którego prowadzono głównie loty szkoleniowe. Wszak tuż przy granicy z „bratnim” Związkiem Radzieckim nie można było inaczej. Pamiętam z czasów młodości szum odrzutowych „Iskier” latających z bialskiego lotniska nad Wisznicami.
 

W III RP lotnisko, tak jak i samo wojsko, podupadło. Huraoptymizm, koniec zimnej wojny, koniec ZSRR, koniec zagrożenia; NATO i UE, demokracja, niektórzy nawet twierdzili, że koniec historii. Wojsko potrzebne głównie do spełniania NATO-wskich wymogów i do tak zwanych „misji stabilizacyjnych” w 2003 roku wyniosło się z bialskiego lotniska. Infrastruktura niszczała. Pas startowy wykorzystywali a to miłośnicy motolotni, a to rajdowcy samochodowi, a to wszelacy imprezowicze. Z ciekawej, lotniskowej scenerii korzystali także lokalni biegacze organizując klimatyczny nocny bieg po lotnisku Pamięci Bohaterskich Lotników Podlasia. Trasa dla biegaczy i nordicowców liczyła 5 i 10 km [LINK do relacji z 2017 i 2019 roku]. 


Naiwny huraoptymizm z czasem uleciał, na lotnisko w Białej wróciło też wojsko. Nie są to tym razem lotnicy, ale Wojska Lądowe. Wydaje się, że choć historia skrzydlatej Białej póki co, dobiegła końca to jej mieszkańcy pamiętają nadal o pięknych tradycjach lotniczych swojego regionu. W mieście obejrzeć można murale z samolotami produkowanymi w PWS i latającymi nad Białą; od tego roku funkcjonuje sala Tradycji Lotniczych Południowego Podlasia. Temat lotnictwa stanowi ważny element ekspozycji w lokalnym muzeum. 

 

A co z biegiem? Bialscy biegacze organizowany przez siebie bieg po lotnisku zmuszeni zostali przenieść na ulice miasta. Pozostał biegiem nocnym organizowanym w okolicach dnia Wszystkich Świętych. Trasę  skrócono do 5 km. Start i metę usytuowano w odnowionym Amfiteatrze, w rewitalizowanym Parku Radziwiłłowskim. Zapisałem się na ten bieg jesienią 2020 roku. Pandemiczne obostrzenia sprawiły, że start przesuwano, najpierw na wiosnę, potem na kolejną jesień. Finalnie okazało się, że na taką zwyczajną piątkę czekać musiałem dłużej niż na UTMB. Choć forma słaba, jak było nie pobiec? Poniżej krótki opis jak się biegło i dlaczego było fajnie.


Biała na zadyszce

 


Czołówka Silva, letnie Dobsomy, krótki rękawek od Columbii, buff z DFBG i niezbyt pasujące na asfalt ale lekkie X-Talony od INOV-8. Zegarka brak. Ot, całe moje wyposażenie. Pogodna noc, plus 16-17 stopni, bezwietrznie. Zmierzałem do parku z myślą, aby pobiec na samopoczucie. To tylko 5 km a zatem nawet jak zacznę umierać, to gehenna nie potrwa długo.


Na starcie sporo znajomych; prawie nie startuję ostatnio więc często dawno nie widzianych. Nocne warunki, niektórzy w maseczkach, wszystko to sprawiało, że odpowiedź „cześć” kierowałem nie zawsze wiedząc, do kogo. W pakiecie, oprócz numeru z chipem organizator dawał czołówkę. 



Start rozpoczął się z opóźnieniem, gdyż wojsko akurat wiozło przez Białą swoje Leopardy, BWP 1, BRDM-2, M-113, wozy zabezpieczenia technicznego. Tyle zdołałem rozpoznać na lawetach. Gdy już było można, najpierw polecieli nordicowcy. Trochę się dziwiłem, że  jako wolniejsi są puszczeni pierwsi - będą blokować biegaczy i wkładać kije w szprychy, to jest nogi. Była to jednak dobra decyzja - nordicowcy po dojściu do ulicy wcale biegaczom nie przeszkadzali. Mam nadzieję, że my im też nie.



Start po wąskiej, parkowej ścieżce nie obył się bez strat. Jedna z dziewczyn z czołówki po paru krokach fiknęła koziołka. Podniosła się jednak, dobiegła i skończyła na pudle. Ja sam zacząłem spokojnie pamiętając, aby po pierwsze się nie zadziabać, a po drugie aby nie zaliczyć niemiłej przygody jak Pan Skarżyński, który przez kontuzję w tłoku tuż po starcie musiał zakończyć karierę profesjonalnego maratończyka [recenzja książki LINK].


Trzymałem się koło 20 miejsca i stopniowo, po pierwszym kilometrze przesuwałem do przodu. Wybiegliśmy na ulicę. Dyszałem i sapałem jak parowóz ale łykałem kolejnych. Pamiętałem, aby biec z pięty. Na tak krótkim dystansie wypadałoby z palców – niestety, po takim bieganiu boli mnie stopa. Pozostałość niedawnej kontuzji. Drugi, trzeci kilometr zleciały fajnie. Chłodno, zero wiatru. Awansowałem w okolice 7-8 miejsca. Na czwartym kilometrze czułem, że mam na ogonie dwóch konkurentów. Słyszałem ich za sobą, Tomek Skraburski i Grzegorz Rychlik. Niby trzymałem tempo, ale nie miałem żadnych rezerw na mocniejszy finisz. Spodziewałem się, że zostanę pożarty na ostatnim kilometrze. 



Gdy dobiegliśmy do parku nastąpiło nieuniknione: Najpierw przyśpieszył Grzegorz, biegacz niestety z mojej kategorii wiekowej; potem Tomek. Nic nie miałem w rezerwie, nie byłem w stanie nic więcej ze swoich nóg wyszarpać. Aby do metry. Wpadłem na nią tuż za Tomkiem.


Na mecie


Miejsce 10 na 145, czas 19:16 brutto. 4 w kategorii wiekowej M41+. Do pudła w kategorii zabrakło... 4 sekund. Czy jestem zadowolony? Ja, naturliś. Dawno tak nie przedmuchałem płuc biegnąc poniżej 4:00 na kilometr. Biegam 100-200 km w miesiącu, połowę lub czwartą część tego co dawniej. Dogadzam podniebieniu jedząc to, co mi smakuje nie oglądając się zbyt dużo na dietę przez co złapałem już 82 kg – ok. 4-8 kilo za dużo w stosunku do mojego wzrostu (189 cm). Myślę,  że w takich warunkach finalny rezultat jest całkiem OK.


Wygrał Damian Świerdzewski, 27-letni brodacz, absolwent i trener z bialskiego AWF-u. Chłopak to amator, który biega maraton w 2:21 (!) i zajmuje 6 miejsce na mistrzostwach Polski w tej dyscyplinie a zatem dla niego był to wyścig jedynie z własnymi możliwościami. Przybiegł z czasem 00:15:21. Dłuuugo po nim przybiegł Paweł Gregorczuk (00:17:42), którego do ostatnich metrów ścigał trzeci, Marcin Kępka (00:17:44).


Wśród kobiet równych nie miała sobie Monika Poncyliusz z Józefowa (00:19:58). Kilka sekund za nią przybiegła nasza biegaczka, Sylwia Walusiak (00:20:04) ; Trzecia była Sylwia Szymonowska z Łukowa (00:20:18).

Impreza ogólnie się udała. Zakończenie w Amfiteatrze, ciepła zupa na mecie, medal metalowy z wizerunkiem samolotu PWS-50. Puchary, nagrody od sponsorów losowane wśród wszystkich, dodatkowo rozstrzygnięcie konkursu na jak najbardziej odjazdowe przebranie. Fajnie było.

Najgorzej, że po zawodach człowiek myśli, że choć już sobie odpuścił ściganie, to fajnie byłoby jeszcze postartować. Jednak ciągnie wilka do lasu. Jak jakieś specjalne obostrzenia u nas nie wejdą to będzie jeszcze Cross u Radziwiłłów – kilka kilometrów po parku. A może by tak...

Pełne wyniki na stronie Time2Go [LINK]


Gdyby ktoś chciał pobiegać w naszej okolicy to Łukasz Węda, nasz niezmordowany animator wszelakich imprez kulturalnych w tym sportowych organizuje cykl biegów tatarskich w Studziance. Na biegu dostałem taką ulotkę. Można planować i się zapisać. 



Brak komentarzy: