sobota, 12 listopada 2022

I-22 Iryda z „Małego Modelarza”


Ukończyłem model kartonowy po… 25 latach. Kiedy miałem naście lat w latach 90-tych rozpocząłem sklejanie I-22 Iryda. Zbudowałem 4/5 modelu i porzuciłem. Z jakich powodów – już nie pamiętam. Leżał sobie na szafie niedokończony, nielakierowany. Pokrywał kurzem, raz zaliczył nurkowanie z twardym lądowaniem przez co rozpadł się na części. Żal mi go było jednak wyrzucić bo jakoś miałem sentyment do tych moich reliktów modelarstwa z młodych lat. W końcu jednak trzeba było podjąć decyzję: albo model do kosza, albo dokończyć byle jak aby skończyć, polakierować, zakonserwować. Niedawne złamanie ręki i długie dni w domu sprawiły, że wybrałem tę drugą opcję.
 

"Nowa Technika Wojskowa" 11/1992

I-22 Iryda to polski samolot szkolno-bojowy rozwijany w latach 80-tych i 90-tych. Miał być następcą udanego TS-11 Iskra, niestety nie udało się. Samolot trafił na przełom, gdy rozpadł się Układ Warszawski a nowe władze wolały armię małą, ale… słabą. Stąd cięcia wydatków na wojsko, drastyczne zmniejszanie liczby żołnierzy, rezygnacja z obowiązkowego przeszkolenia wojskowego, ślamazarna modernizacja, upadek polskiej zbrojeniówki, utrata rynków eksportowych. Były po prostu inne priorytety. Dopiero tegoroczna wojna na Ukrainie postawiła polityków do pionu i teraz na łapu-capu starają się nadrobić stracony czas: kupują broń z najodleglejszych krajów puszczając jednocześnie w mediach propagandę, jak to wkrótce będziemy militarną potęgą. Wróćmy jednak do Irydy. Samolot I-22 był jedną z ofiar stosunku decydentów do wojska z lat 90-tych. Wyprodukowano ledwie kilkanaście sztuk i temat Irydy zamknięto. Czy rzeczywiście była to słaba i niebezpieczna konstrukcja – jak twierdzą jedni, czy decydentom bardziej podobały się samoloty z Zachodu i takie chcieli kupować – jak twierdzą drudzy, nie mnie to oceniać. Nie mam do tego kompetencji. Faktem jest, że projekt Iryda kosztował setki milionów dolarów a dziś jego owoce stoją w muzeach lotnictwa i na skwerach przed szkołami. Szkoda. I utopionych pieniędzy i wysiłku konstruktorów i w końcu tego, że polskie - a nie wyszło...

Plany były piękne... "Nowa Technika Wojskowa" 9/1992

W roku 1993, gdy projekt Iryda miał jeszcze przyszłość wydawnictwo „Mały Modelarz” wypuściło kartonowy model samolotu w typowej skali 1:33. Autor, Bogdan Dams to rzadko występujący na łamach czasopisma projektant. Opracował tylko Irydę i kilka lat później malutki Me-163 Komet. Samolot Iryda w wersji z „Małego Modelarza” jest bardzo uproszczony. Rozrysowany na 4 arkuszach kartonu plus jedna cienka kartka z szablonami i częściami do naklejenia na tekturę. Kabina załogi jest, ale bardzo uproszczona: zawiera tylko fotele i tablice przyrządów. Podobnie z wysuwanym podwoziem. Projektant bardzo uprościł model. Opis w środku i rysunki montażowe są wystarczająco jasne i czytelne. No dobrze, jak się sklejało?

 

 


Szczerze pisząc po ćwierć wieku niezbyt dokładnie to pamiętam, ale co najmniej  cztery zalety tego wydania mogę z czystym sumieniem wymienić. Pierwsza: w miarę ładne kolory. Trochę jednak dziwi brak polskiej, biało-czerwonej szachownicy, choćby na stateczniku pionowym (a na okładce ja widać). Dziwi też oryginalna rezerwa koloru na obrębie arkuszy 1 i 2. Projektant mógł ciaśniej upchnąć części i w miejsce tej rezerwy wrzucić dodatkowe elementy. Choćby te, które trzeba sobie skopiować, o czym później. Druga zaleta to przyzwoity, biały, niepopękany karton co w przypadku „Małego Modelarza” tamtego okresu nie było wcale oczywiste. Trzecia zaleta to prostota modelu co czyni go potencjalnie dobrym projektem dla początkujących. I wreszcie czwarta: pamiętam, że kadłub, silniki, stateczniki i skrzydła pasowały. Pomimo, że wycinałem wówczas części koszmarnie niedokładnie – uświadomiłem to sobie oglądając wyjęty z kadłuba dźwigar skrzydła (zdjęcie poniżej) to jakoś to wszystko się do kupy skleiło i nie było widać rażących dziur w kadłubie czy gdziekolwiek. Pewnie to sprawiło, że żal mi było ten wrak z dzieciństwa wyrzucić.

 

Moja "precyzja" wycinania części..

 

Tyle zalet. A wady? Po pierwsze te uproszczenia dla doświadczonych modelarzy będą wadą. Z drugiej strony mogą oni sięgnąć do modeli Irydy z innych wydawnictw, które wydane zostały później i są dużo bardziej skomplikowane. Wadą jest też konieczność powielania niektórych części we własnym zakresie.  Chodzi tu o szkielet kadłuba, silników i skrzydeł, pociski powietrze – powietrze i belki do podwieszania uzbrojenia. Prosto jest te elementy skopiować, ale jest to jednak zabieg rzadko stosowany w wydawnictwie i trochę zniechęcający.

 

Stan modelu przed remontem

 

Gdy zabrałem się do restauracji wraku mojej Irydy model był w częściach. Niestety, pozostałych części nie znalazłem więc to, co nie skleiłem musiałem sobie wydrukować ze skanów. Stąd na przykład żółty kolor osłony kabiny różni się od żółtego na kadłubie. Drukarka nie potrafiła dobrać właściwego koloru. Wydrukowałem osłonę kabiny wraz ze „szkłem”, belki do podwieszania uzbrojenia, element kadłuba z tyłu i na dziobie. Złożyłem wszystko razem, tu i ówdzie pomalowałem i podkleiłem to, co się rozpadało. W dzieciństwie retusz wykonywałem przeciągając czarnym flamastrem po białej krawędzi kartonu, co po 20 latach sprawiło, że czarny zmienił się w czerwony. Gdzie się dało – zaretuszowałem z powrotem na czarno. Wykonałem elementy z drutu na skrzydłach i stateczniku. Nie chciałem zbyt dokładnie rzeźbić w tym modelu, do którego miałem co prawda sentyment, ale który nie rokował, że będzie zachwycał. Trzeba było po prostu skończyć, jak najmniejszym nakładem sił. Jedynym elementem, który delikatnie ulepszyłem były „ruskie Sidewinder’y” - radzieckie pociski powietrze-powietrze krótkiego zasięgu R-60. Zrobiłem im głowicę z masy plastycznej i dorobiłem nieuwzględnione w projekcie dodatkowe, małe stateczniki, te na samym przodzie. Całość pomalowałem farbami.


Gotowy model zaciągnąłem lakierem akrylowym. Wyszedł jak wyszedł: szału nie robi, ale ważne, że nie leży w śmietniku, ale jest skończony. Po ćwierć wieku.

 


 






Brak komentarzy: