czwartek, 22 grudnia 2022

Herbertów trzech - 3/3

Frank Herbert

    To musiało być chyba w liceum, lata 90-te, kiedy czytałem powieść „Diuna” Franka Herberta. Pamiętam miękką okładkę i opasłe tomiszcze. Dla nastolatka, jakim wówczas byłem ciągnęło się to to, dłużyło się, ale dotrwałem do końca i generalnie wrażenia były pozytywne. Świat przyszłości, gdzie ludzie podróżują pomiędzy planetami, o wpływy walczą potężne rody Harkonnenów i Atrydów. Super nowoczesna technika przeplatała się z reliktami rodem jakby ze średniowiecza: zakon wiedźm Bene Gesserit, walki wręcz. Owszem, było to może infantylne, ale mi wówczas nie przeszkadzało. No i w końcu Arrakis - tytułowa Diuna (ang. wydma) – pustynna planeta bogata w cenny surowiec – przyprawę – wielce pożądaną w kosmicznym uniwersum. Żyją na niej pół-dzicy Fremeni (ang. „free men” – wolny człowiek) i zdecydowanie za mocno przerośnięte dżdżownice – czerwie, czyhające na ryzykantów chcących zebrać przyprawę. Było w tej książce sporo fajnych pomysłów. Najbardziej utkwiła mi w pamięci inicjacja młodego księcia Paula z rodu Atrydów. Sprawdzanie, czy jest godny bycia głową rodu przez matkę wielebną Bene Gesserit. Wiedźma przyłożyła do szyi chłopca zabójczy gom dżabbar, aby nie próbował uciekać i poddała testowi, podczas którego młody książe musiał utrzymać dłoń w skrzynce z… bólem [LINK do fragmentu książki]

Książka, ba - wręcz cała saga, okazała się na tyle głośna, że z czasem powstały rożne adaptacje universum Diuny. Jeszcze w czasach 16-bitowej Amigi 500 grałem w grę komputerową Diuna 2. Walczyło się z innymi rodami o panowanie na pustyni, harvesterami zbierało przyprawę, rozbudowywało bazę. Dziś gra uważana jest za babcię współczesnych gier strategicznych czasu rzeczywistego (RTS).


Jest też gra planszowa „Diuna”, grałem w nią rok temu raz czy dwa. Przyzwoita, dosyć rozbudowana, można spróbować. No i film. Pierwszą ekranizację, tę z 1984 roku w reżyserii Lyncha pamiętam tylko z tego, że grał w niej Sting i była epicka scena dosiadania czerwia pustyni.

Rok temu wszedł na ekrany kin film „Diuna” w reżyserii Denisa  Villeneuve'a. To w mojej ocenie jeden z najzdolniejszych współczesnych reżyserów kina komercyjnego. Obok Tarantino, Eastwooda, Scotta, Gibsona, czy odstawionego na bok Jacksona – ścisła czołówka. Po bardzo dobrym "Sicario" i świetnym "Łowcy Androidów” oczekiwałem od tego reżysera wiele i się nie zawiodłem. Film to dłuuugie 2,5 godziny czarowania przede wszystkim obrazem. Monumentalizm wszystkiego, minimalistyczne wnętrza. Fabuła opowiedziana wolnym tempem, ale zgrabnie: mniej więcej tak, jak pamiętam treść książki z czasów liceum. Widać mnóstwo inspiracji kulturą arabską (Fremeni) i wyraźnych skojarzeń z eksploatacją ropy (przyprawa) przez bogatych najeźdźców (Harkonnenowie i Atrydzi) w naszym świecie. Główni aktorzy dobrze wypadli. Całość mniej przegadana i dużo bardziej mroczna niż wszelkie "Gwiezdne wojny", do których nie mogłem się nigdy specjalnie przekonać. Reżyser nie raczy widza scenami  homoseksualnych obrzydliwości, nie przesadził z nachalnym i wyglądającym sztucznie „ubogaceniem” obsady kolorowymi aktorami, więc za to ma u mnie duży plus.  Ogólnie film się Denisowi udał.


Być może narzekać będą ci, co nie znają uniwersum Diuny z gier czy książek, wychowani na fontannach bajeranckich efektów specjalnych, infantylnym kinie superbohaterskim. Przez ponad dwie godziny mogą się nudzić. 

Kinowa „Diuna” z 2021 roku była pierwszą, z zapowiadanych dwóch części filmu. Kolejna ma wejść na ekrany w listopadzie 2023 roku. Czekam z nadzieją, że znowu będzie dobrze.

Brak komentarzy: