poniedziałek, 19 grudnia 2022

Herbertów trzech - 2/3

Matthew Herbert

"Kaktus" nr. 7/8 2001

Jeszcze 20 lat temu, w czasach bardziej bujnego życia studenckiego słowo „Herbert” łączyłbym pewnie w pierwszej kolejności nie ze Zbigniewem, a z Matthew Herbertem. To brytyjski muzyk kojarzony głównie z muzyka elektroniczną. Facet ma już 50 lat i niewiele mniej lat muzycznego doświadczenia - podobno tworzył już muzykę jako kilkuletni chłopiec. Najpierw grywał na instrumentach klasycznych: skrzypce, fortepian, klawisze. Gra w orkiestrze. Potem przyszedł czas na łączenie tego wszystkiego z nowomodną elektroniką. Zasłynął w latach 90-tych, w złotych czasach muzyki house – techno wydając płyty „Around the House” (1998) i „Bodily Functions” (2001). Łączył w nich delikatny, micro-house z elementami jazzowymi. Klimatu płytom nadawała swoim wokalem amerykańska śpiewaczka jazzowa włoskiego pochodzenia, potem nawet czasowo jego żona – Dani Siciliano. Herbert bardzo chętnie bawił się w remiksy  i stąd powstała płyta „Secondhouse Sounds: Herbert Remixes” (2002).

W kolejnych latach muzyk dalej eksperymentował, próbował nowych rzeczy. A to kawałki bardziej jazzowe a mniej elektroniczne, a to DJ set, a to eksperymentalna płyta złożona z dźwięków wydanych przez… świnię: od narodzin po śmierć w rzeźni. Tej ostatniej płyty nie słuchałem i słuchać nie chcę. Oczywiście wszystkie dźwięki Herbert komputerowo szatkuje, przetwarza, zapętla. Nagrywa dyktafonem, robi sample, następnie skleja bity. Koleżanka ze studiów opowiadała mi kiedyś, że trafiła w Anglii do pubu, gdzie siedział sobie Herbert i tworzył muzykę za żywo, lepioną na bieżąco z dźwięków wydawanych przez... gości lokalu. Mogła mnie oczywiście wkręcać, ale znając Herberta myślę, że to bardzo prawdopodobne. 

W ostatnim roku Matthew Herbert poszedł w tworzenie muzyki filmowej nagrywając ścieżkę dźwiękową do policyjnego thrillera BBC „The Responder” (u nas znany jako „Policjant”). Wyszedł dosyć klimatyczny ambient, niezbyt jednak porywający. Najnowszy projekt to kolaboracja z murzyńską wokalistką Barbarą Panther. Jej rodzice uciekli z Rwandy gdy miała ledwie 3 lata, znaleźli schronienie w Europie. Teraz, już jako osoba dorosła nie chce wracać do Rwandy lecz żyje w Berlinie, robi muzykę i narzeka na otaczającą ją zewsząd „białą supremację”. Płyta nagrana z Herbertem nosi nazwę „Muramuke”. Widoczne w tekstach zaangażowanie w prawdziwe bądź urojone problemy świata nie zaskakuje, gdyż Herbert kojarzony jest światopoglądowo ze środowiskiem ludzi o sercu po lewej stronie. To lamentuje nad faszyzmem na Facebooku, to wzdycha jak koleżanka - coś o białej supremacji, o wzrastającej przemocy politycznej, itd. W związku z tym jest mile widzianym gościem w zachodnich mediach lewicowych takich jak BBC i The Guardian.

Pomijając przekaz ideologiczny, z którym pewnie bym się nie utożsamiał, doceniam muzyczny kunszt Matthew Herberta. Choć już z fascynacji muzyką elektroniczną wyrosłem; dawno przestałem śledzić nowości na rynku muzycznym, recenzje, zapowiedzi; do płyt Herberta lubię wracać. Zdarza mi się posłuchać zwłaszcza tych starszych płyt, które znam najlepiej. Micro-house plus jazz; piękny zmysłowy wokal Dani Siciliano – to w moim odczuciu ciągle brzmi dobrze i świeżo. Z remiksów świetnie wypada przebój Louiego Austen’a w stylu retro – „Hoping”, potem bardziej nowocześniejsze „Highlife” Mono, „Ezio” Motorbass i bardzo znany „Sing it Back” Moloko. Polecam.



Brak komentarzy: