niedziela, 10 stycznia 2021

Rok 2020 – podsumowanie

To był dobry rok. Generalnie - mam za co dziękować. Pewne moje aktywności podupadły, ale to co ważne trzyma się dobrze. Nie przechodziłem korony objawowo, nikt z moich najbliższych na to nie umarł. Czuję się zdrowy, nic mi nie dolega a nawet jeśli napoczyna mnie od środka jakieś choróbsko, to o nim nie wiem więc nie kłopoczę się nas zapas. Mam pracę, która zaspokaja moje potrzeby i pracuję w branży, która choć słabo płatna, to jednak nie ucierpiała zbytnio z powodu kryzysu związanego z zarazą. Mam gdzie mieszkać. Mam czym jeździć. Żyję w kraju, którego nie ogarnęło szaleństwo wojny i który lubię. Kraj ten rządzony jest przez ludzi będących Polakami i deklarującymi przywiązanie do wartości patriotycznych i związanych z nimi chrześcijańskich. Są oni sceptyczni wobec żądań wysyłanych zza wschodniej czy zachodniej zagranicy a zatem można powiedzieć, że Polska jeszcze zachowuje pewien stopień niepodległości. Ogólnoświatowe trendy zgodne z duchem marksizmu kulturowego są bardzo silne: próbuje się UE przekształcić jedno państwo zgodnie z marzeniami włoskiego komunisty Altiero Spinellego - tego samego, którego nazwisko wypisane jest wielkimi, srebrnymi zgłoskami na budynku Parlamentu Europejskiego. W projekcie takim przeszkodą są nie tylko niepodległościowcy, ale i silny Kościół, który zawsze stanowił problem dla każdego, kto próbował podporządkować sobie to terytorium. Nie ma się zatem co dziwić, że niektóre współczesne medialne komunikaty przypominają jako żywo mowy Goebbelsa z 28 maja 1937 wygłaszane po ukazaniu się papieskiej encykliki „Mit brennender Sorge”, potępiającej nazizm. Wszystko to wsparte jest wielkimi pieniędzmi i dominacją w mediach ale na razie jeszcze się nie sprzedaliśmy i jakoś się trzymamy.


SPORT




To powyżej, to to, co ważne. Do rzeczy mniej ważnych acz przyjemnych zaliczam hobby biegowe, które stopniowo schodzi na dalszy plan. To co potrafiłem jeszcze 4 lata temu to już śpiew historii. Biegam bardzo nieregularnie. Raz kilka dni z rzędu po 10-20 km, potem 4 dni przerwy bo nie mam czasu lub zapału. Z tego powodu nie można nazwać tej aktywności trenowaniem, a jedynie bieganiem. W  2020 roku przebiegłem 2633 km co daje średnio 219 km w miesiącu. Były miesiące takie jak wrzesień, gdy przebiegłem 335 km ale i były takie jak sierpień, gdy przebiegłem 88 km. Uzupełnieniem biegania był rower (690 km) i kajak (64 km). Grasujący na świecie mór i związane z nim ograniczenia bardzo mi w treningach nie przeszkadzały. Nawet będąc na kwarantannie biegałem po podwórku, dookoła domu. Jedno okrążenie zabierało mi ok. 40 sekund. Dało się tak zrobić 10 km.


Nieliczne starty w zawodach były odbiciem mojego zaangażowania w ćwiczenia. Przysłowie „jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz” ma swoją analogię w osiągnięciach sportowych. Ile mądrego wysiłku włożysz w pracę nad sobą, takie osiągniesz rezultaty. Wysiłek mój był połowiczny, to i rezultaty mierne. Wziąłem udział w 6 imprezach sportowych, samych lokalnych. W tym były 2 mikre pod względem frekwencji ale sympatyczne biegi ultra: Ultra Tatar 50 km – byłem 5 na 19, oraz Tarantula 50 km – byłem 5 na 14. Do tego płaski, terenowy półmaraton w Kaliłowie, gdzie nabiegałem 1:32 oraz trzy biegi krótsze: GLUT na 14 km, gdzie zająłem 4 miejsce, chłodna piątka Tropem Wilczym i upalny Cross u Radziwiłłów na 6 km. Najbardziej jestem zadowolony z leśnego półmaratonu w Kaliłowie oraz z czternastki w Gnojnie. Tarantulę i Ultra Tatara wtopiłem popełniając głupie błędy czy to nawigacyjne, czy związane z rozłożeniem sił na długim dystansie. 


Oprócz zawodów uczestniczyłem w dwóch wyzwaniach. Pierwsze to grupowy, jednodniowy spływ kajakowy Zielawą od umownego źródła do ujścia, który zorganizował Łukasz Węda. Trasa liczyła 64 km, nie była jakoś bardzo wymagająca, trafił się wysoki stan wody i można to było zrobić z marszu. Było fajnie.


Drugie to samotny, trzydniowy, wakacyjny przejazd rowerem Czerwonym Szlakiem Nadbużańskim liczącym ponad 370 km, z Dołhobyczowa do Kózek. Robiłem dziennie około 100 km, głównie po leśnych i polnych drogach, czasem bezdrożach. Główna trudność polegała na odnalezieniu oznaczeń szlaku, który choć dwukrotnie znakowany, nadal nie jest oznaczony dobrze. Nie ma też jego mapy. Przez to błądząc, sprawdzając trasę na skrzyżowaniach, wracając dokręciłem do oficjalnej długości kolejne kilkadziesiąt kilometrów a finalnie i tak po całości nie przejechałem, bo pewnych fragmentów nie odnalazłem. Bywało, że pchałem rower przez pole, przez krzaki, stanowiłem obiad dla komarów ale zabawa była fajna. Nie napisałem z niej relacji. Zabrakło czasu i chęci.


Przyszły rok pod względem sportowym zapowiada się podobnie. Rewolucji nie będzie, powrotu do wyczerpujących, amatorskich treningów raczej też nie. Staram się w miarę dbać o formę, wyjść 4-5 razy w tygodniu pobiegać 10-20 km. Nie mam już tej motywacji co kiedyś. Rodziny nie mam, ale z obu prac uzbierało mi się 1,3 etatu i trochę obowiązków. Dziś wychodząc w teren staram się w większym stopniu popracować nad górnymi partiami ciała, które miałem zawsze słabe. Chcę wracać z lasu mając zmęczone nie tylko nogi, ale też korpus i ręce. Wtedy czuję, że trening był kompletny. Podoba mi się to, co robią np. bracia Sobierajscy i jest to dla mnie jakaś świeżość w porównaniu do uprawianego od wielu lat, zwykłego treningu biegowego.



INNE AKTYWNOŚCI


Gry. Grywam czasem gry komputerowe, głównie w starocie. Raz dlatego, że mam stary komputer a dwa dlatego, że prosta grafika mi nie przeszkadza jeśli grywalność i klimat wykreowanego świata stoją na wysokim poziomie.  Niesamowite, że zwycięzca plebiscytu na grę dziesięciolecia CD Action 1996-2006, gra która pokonała sławne World of Warcraft, trzecia część „Herosów” pomimo ponad dwudziestu lat na karku nadal żyje i dzięki trybowi multiplayer ma się dobrze. Fani zrobili do niej różne usprawnienia. Dodano nowy zamek i plansze generowane losowo. Współczesna wersja głównie do gry wieloosobowej nosi nazwę Horn of the Abyss (HotA). Najbardziej popularna plansza do pojedynków dla dwóch graczy to Jebus Cross. Być może komuś się to wulgarnie skojarzy dlatego wyjaśnię, że jej nazwa - skrzyżowanie z pustynią na środku - nawiązuje do starotestamentowego plemienia Jebuzytów. Ciekawe, że niektórzy młodzi ludzie mając w ofercie nowe gry z wystrzałową grafiką nadal wolą Heroes 3, odbywają się nawet co roku mistrzostwa Polski. Streamerzy relacjonują na żywo swoje pojedynki w sieci. Polacy są dobrzy w „Herosów” ale najlepsi są... Rosjanie. Grywalność tej gry, olbrzymia ilość możliwości taktycznych i jej ponadczasowość skłaniają mnie do porównania, że są to szachy elektronicznej rozrywki. Jedyny minus to to, że HotA jest dodatkiem nieoficjalnym i serwer na którym prowadzone są pojedynki czasem się wykłada z powodu przeciążenia. 


Druga gra to Thief – złodziej. Ukończyłem antologię, w tym roku część trzecią. W czwórkę nie grałem. To gra świetna pod względem klimatu, ze znakomitym dźwiękiem, idealna do grania w nocy, przy zgaszonym świetle, z dobrymi, zamkniętymi słuchawkami na uszach. Grafika pierwszych dwóch części jest leciwa jak na współczesne standardy, ale klimat z każdą kolejną częścią się pogarsza, dlatego bardziej polecam Thief’a 1 i 2 niż Thief’a 3.


[The metal Age - film z gry]


Obecnie na ekranie rządzą klasyczne RPG z otwartymi światami: Gothic i Morrowind. Fabuła jak to fabuła - ot, fantasy. Jako historyk widzę w Morrowindzie sporo nawiązań do wydarzeń historycznych: uniwersalne cesarstwo, wierni dawnym kultom prymitywni tubylcy usiłujący wyzwolić swoją wyspę z poddaństwa wobec postępowego imperium, które ją zagarnęło. Część elit kolaboruje, część konspiruje. Jak to w życiu. Rasy różnią się między sobą inteligencją i predyspozycjami fizycznymi. Istnieje niewolnictwo ale jest też silny ruch abolicjonistów. Można znaleźć analogie w Rzymie z IV wieku po Chrystusie, albo i szereg innych.



Swoją drogą zastanawiam się, kiedy ta młoda działka kultury zostanie potraktowana poważnie i włączona do kanonu omawianego w szkole. Są lektury omawiane na języku polskim, są omawiane filmy takie jak „Pianista”. Współczesne gry RPG od co najmniej 20 lat mają tak rozbudowaną fabułę, że w niczym nie ustępują książkom. Mają nad nią tę przewagę, że w książce jesteśmy tylko biernymi obserwatorami wydarzeń na które nie możemy wpłynąć, zaś w grze wpływamy na przebieg opowiadanej historii. Gry, które nie są już odbijaniem piłeczki czy lataniem statkiem kosmicznym ale zawierają w sobie coraz bardziej rozbudowane alternatywne światy mają olbrzymi potencjał kształtowania kultury. Moim zdaniem to tylko kwestia czasu, gdy do kanonu omawianych w szkole książek, wierszy, filmów, utworów muzycznych, zostaną włączone gry.


Nie udało mi się wrócić w tym roku do malowania akrylami. Nie dokończyłem malowanego obrazu, nie stworzyłem nic nowego. Z rzeczy plastycznych zbudowałem model kartonowy vintage z „Małego Modelarza” – samolot SU-27. Podobno wyszedł dobrze – takie przynajmniej były opinie na modelarskim forum.


Książki. Tych przeczytałem, a trafniej powiedzieć przesłuchałem gdyż większość to audiobooki, 41. To podobna liczna jak w roku ubiegłym. Część to rzeczy fajne, inne zupełnie nietrafione. Nie lubię drążyć książka po książce jednego typu literatury więc książki przekładam: po podróżniczej kryminał, po kryminale, sensacja, po sensacji klasyka z przełomu XIX i XX w. Słucham biegając, lub w trasie, jadąc samochodem. Nawet da się skupić uwagę na audiobooku jednocześnie budując model, o czym się w tym roku przekonałem.


Gdybym miał wybrać pięć najlepszych to poleciłbym:


1. Marcin Wroński – „Kino Venus”, „A na imię jej będzie Aniela”, „Kwestia krwi”, „Portret wisielca”. Cztery kryminały z akcją rozgrywającą się w okresie międzywojennym w Lublinie i Zamościu. Pan Wroński to mniej ponura wersja również dobrych retro-kryminałów Pana Krajewskiego. Wspaniały język, inteligentne dialogi, humor, ciekawie odmalowany obraz środowiska wszelakich mniejszości i patologii. Bardzo przyjemna rozrywka na dobrym poziomie. Wersja teatralna jednej z powieści – „Pogrom w przyszły wtorek” – już jest. Teraz czas na ekranizację.




2. Dominik Rettinger – „Klasa” i „Sokół”. Dwie powieści szpiegowskie rozgrywające się we współczesnej Polsce. Nie słyszałem wcześniej o autorze a Pan Rettinger to nie tylko pisarz ale też reżyser i scenarzysta. Internet donosi, że napisał sztukę o Janie Karskim i scenariusz do filmu „Kamienie na szaniec”. Obie jego przesłuchane powieści zaskoczyły mnie pozytywnie. To polski Tom Clancy z akcją wartką i wciągającą jak u Ludluma i Alistair MacLean w których się zaczytywałem w podstawówce i liceum. Naprawdę nic mu nie brakuje oprócz porównywalnej sławy a warto to docenić, bo przecież powieść sensacyjną o działaniach służb specjalnych napisać jest trudniej niż kryminał o pospolitych przestępstwach. Podobno prawo do ekranizacji powieści ktoś już wykupił i wcale się temu nie dziwię.


3. Tadeusz Olszański – „Kresy kresów: Stanisławów jednak żyje”. Audiobook pobrałem z wolnedzwieki.pl. Jest darmowy. Opowiada o Stanisławowie zwanym „Atenami Pokucia”, mieście na południowych Kresach II Rzeczypospolitej, czasy przedwojenne i podczas okupacji. Autor urodzony w Stanisławowie, to publicysta „Polityki” a ja podchodzę do tego środowiska z ostrożnością, ale książka, muszę przyznać, bardzo dobra. Opowiada o losach społeczności Stanisławowa złożonej z Polaków, Ukraińców, Żydów, Węgrów. Totalna mieszanka kulturowa i jej tragiczne, wojenne losy. Zawiera mnóstwo ciekawostek. Po przesłuchaniu mam wielką ochotę pojechać do tego miasta, które dziś już nie jest polskie i zgodnie z decyzją Chruszczowa nazywa się Iwano-Frankowsk.


4. Elżbieta Cherezińska – „Legion”. Powieść Pani Cherezińskiej, która pisze powieści historyczne, głównie o czasach królów i książąt. Legion to odskocznia od dziejów zamierzchłych: opowieść o Brygadzie Świętokrzyskiej – jednostce partyzanckiej bardzo w Polsce silnego przed wojną, ruchu narodowego. Tym razem wyjątkowo nie tragiczna. Żołnierze ci walczyli z Niemcami, z Sowietami a na koniec szczęśliwie przeszli do aliantów na Zachód. Mam wrażenie, że książka ociera się miejscami o zbiorową hagiografię, ale nie pomija elementów kontrowersyjnych jak agentura „Toma” czy tajemnicza śmierć Stanisława Nakoniecznikoff-Klukowskiego. Jest ciekawa bo opisuje postacie i wydarzenia, mało znane i przez wiele dziesięcioleci zakłamywane przez nienawidzącą ruchu narodowego lewicę. Książka była dla mnie impulsem do dalszych, dokładniejszych poszukiwań w Internecie o występujących w niej postaciach takich jak choćby Bolesław Kontrym, Leonard Zub-Zdanowicz, Irena Iłłakowiczowa, Mirosław Petelicki, księża Puder i Trzeciak. Audiobook ten, już drugi Pani Cherezińskiej, który przesłuchałem, rozkręca się z czasem. Mam zastrzeżenia jedynie do lektora, który czytając dialogi Otmara Wawrzkowicza, robi to tak, jakby wypowiadający słowa był upośledzony.



5. Joseph Conrad – „Jądro ciemności”. Klasyka. Nie pamiętałem jej ze szkoły więc przesłuchałem raz. A potem, że mi się spodobała i była krótka – jeszcze raz. Przedstawiana jest jako manifest przeciw kolonializmowi a tymczasem w moim odczuciu książka jest przestrogą przed anarchizmem i kultem pieniądza. Pokazuje jakie demony mogą wyjść z człowieka, którego nie kontroluje żadne prawo, któremu władza, dążność do sukcesu finansowego i bezkarność uderzyły do głowy. Warta przypomnienia także dlatego, że nie dotknęła jej współczesna cenzura „politycznej poprawności”.



Klamrą spinającą wpis o książkach i o bieganiu niech będzie cytat z „Podróży Guliwera” Irlandczyka Jonathana Swifta, książki także przesłuchanej w audiobooku w tym roku. Opowieść ta, dziś jest archaiczna, mocno moralizatorska, ale świetnie oddaje podróżniczą naturę wyspiarzy I połowy XVIII wieku. Nie ma w tym nic przypadkowego, że ta lektura powstała i była popularna w potężnych niegdyś krajach morskich podróżników. Swift w końcowej partii odmalował utopijny obraz wyspy zamieszkałej przez Houyhnhnmy (czyt. Łinnemów). To inteligentne konie, które rządzą się mądrze i stoją wyżej w hierarchii niż prymitywni i skłonni do złego ludzie. Swift opisał sposób wychowania młodzieży który może się spodobać zwolennikom równouprawnienia a także miłośnikom biegania w terenie:


„Metoda Houyhnhnmy wychowywania młodzieży płci obojga godna jest podziwu i naśladowania. [...] Umiarkowanie, pilność, ćwiczenie ciała i ochędóstwo są bez przerwy młodzieży obojga płci wpajane. Pan mój uważał to za szkaradne postępowanie, iż dajemy niewieście naszej płci różne od męskiego wychowanie, wyjąwszy kilka punktów tyczących się gospodarstwa. Przez to – mówił – połowa mieszkańców naszego kraju do niczego bardziej nie jest zdatna jak do wydawania dzieci na świat, a to, że ich wychowanie powierzamy tak nieużytecznym stworzeniom jest jeszcze jednym dowodem okrucieństwa. Houyhnhnmy kształcą w swojej młodzieży siłę, zręczność i odwagę ćwicząc ją w bieganiu po spadzistych pagórkach i kamienistej ziemi. Skoro się mocno spocą muszą się nurzać aż po szyję w stawie lub w rzece. Cztery razy w roku zgromadza się młodzież pewnych kantonów dla pokazania swych postępów w bieganiu, skakaniu i innych dowodach siły i zręczności. Zwycięzcy nagradzani są pieśnią układaną na ich cześć”. (odcinek 53, 13 minuta)


[Jacek Kaczmarski - Houyhnhnmy]


Wszystkiego najlepszego w roku 2021


P.S. Dziś 85. urodziny obchodzi Pan Lech Jęczmyk, były redaktor naczelny "Nowej Fantastyki", pisarz, tłumacz, medalista mistrzostw Polski w Judo i ochroniarz księdza Jerzego Popiełuszki. Wszystkiego najlepszego, zdrowia i pogody ducha Panie Lechu.


Brak komentarzy: