sobota, 12 czerwca 2021

Roztoczańska 13 – rowerem na orientację

Drugi mój start w Roztoczańskiej trzynastce – imprezie na orientację organizowanej przez KTS Kraśnik w czerwcu w rodzimym mieście. Pierwszy raz startowałem w niej w 2019 roku, na trasie pieszej. Poszło słabo [link do relacji]. 

Przed startem. Zdjęcie: organizator

Tym razem zdecydowałem się na trasę rowerową. Biegam mało, w zasadzie truchtam, więc nie było po co jechać na wyścig pieszy. Rowerem też mało jeżdżę ale to zawsze jakaś nowość. Miał to być mój pierwszy indywidualny start w rowerowej jeździe na orientację. Nie wiem jak się nawiguje z roweru, nóg kolarza nie mam, rower też na niedzielne wycieczki po parku. Świadomość tego, że jestem początkującym dawała mi dużo luzu. Pojechałem z myślą aby zebrać tyle punktów, ile się da ale bez ciśnienia, że powinienem coś tu ugrać.


Kilka dni przed startem pośpiesznie kupiłem licznik rowerowy, Sigma 500, sprzedawca w sklepie mówił, że prosty sprzęt, ale wystarczy. Uwierzyłem na słowo. Z instrukcją zamontowałem, wypróbowałem. Porównałem wskazania z GPS Ambita – okazało się, że dodaje 100 m na 2 kilometrach więc zapamiętałem, że muszę brać poprawkę przy wyliczeniach. W przyszłości muszę dokładniej wyskalować ten licznik.

Wyjechałem rano z Wisznic, 2 godziny i byłem w Kraśniku. W bazie był już mistrz orienterskiego ultra: Michał Jędroszkowiak, który ukończył pieszą pięćdziesiątkę. Zalecał wolno wchodzić/wjeżdżać na punkty, bo podobno nie jest łatwo. Dokręciłem stary mapnik Jaśka słysząc kątem ucha, jak kupiący się nieopodal, doświadczeni rowerzyści podśmiewają się z mojej rowerowej stopki. OK., może trzeba było ją odkręcić, może zakręcić inną. Nie znam się. Butów SPD też nie miałem, miała za to większość konkurencji. Ja tu Panowie dopiero zaczynam. Korzystając z okazji podpytałem trochę o rower doświadczonego rowerzystę Mariusza Łosiewicza, który jak się okazało wygrał trasę rowerową.

Na plecy plecak biegowy z dwoma softflaskami, dwie kanapki, dropsy-mocy, pompka, do kieszonki pod ramą zapasowa dętka, klucze. Nie wiem, czy trzeba takie rzeczy brać, ale zabrałem. Rozdano nam mapy, karty startowe. Swoim zwyczajem rozrysowałem warianty zakreślaczem co sprawiło, że wyjechałem z bazy 14 minut po starcie.

Parametry trasy to 27 PK na dwóch kolorowych mapach 1:30.000, w optymalnym wariancie trasa ma 120 km, limit 8h (9:00-17:00). 



Jazda sama w sobie była fajna. Dawała mi sporo radości. A punkty jak się zbierało? Miernie. Bez katastrofy, ale bardzo często, z „przygodami” na średnio 15 minut. Już w samym mieście przejechałem jedną przecznicę za daleko i nadłożyłem drogi do prostego PK 1. PK 6 – przepust – też szukaliśmy z innym rowerzystą usilnie kilka metrów dalej, pod mostem nad rzeczką, zamiast pod zakrzaczonym przepustem. Jako, że nie prowadziłem a byłem bliżej końca stawki to mogę się przyznać, że w znalezieniu punktów często pomagały mi startujące razem rodziny z dziećmi. Takie miałem właśnie tempo, niewyścigowe. Sporo straciłem przy PK 11, nawet przy banalnym PK 2 – krzyż w wiosce, z którego trzeba było spisać datę sprawił mi problemy. Spisałem, dwa kilometry dalej stwierdziłem, że to nie to skrzyżowanie, nie ten krzyż. Usiłowałem do niego wrócić, gdzieś pobłądziłem. Tragikomedia i strata ok. pół godziny. Chyba ostatecznie był to dobry punkt. PK 12 też było szukane, wyjątkowo PK 13 i PK 14 nie sprawiły problemów.


Na moście przy PK 20


Przeszedłem na drugą mapę i zacząłem zbierać punkty te najbardziej oddalone od bazy. Dotarłem asfaltem do pięknie położonego PK 20 – drewniany, rozsypujący się most w środku lasu, zrobiłem pamiątkowe selfie telefonem, podbiłem punkt i wyjeżdżając zapatrzyłem się w parę polskich Mi-24 akurat przelatujących nad głową. Wtedy postanowiłem zmienić pierwotną koncepcję trasy i więcej objeżdżać asfaltami. Na polnych i leśnych drogach trafiało się sporo piachu, miałem łyse opony i to wszystko skutkowało dramatycznym spadkiem tempa. Uznałem, że dłuższe, ale bardziej asfaltowe przeloty to będzie lepszy pomysł. Pojechałem do PK 22, 21, 23, 27, 24 i 25. PK 23 i 27 weszły spoko. Najdłużej szukałem PK 24, pomnika w lesie. Dotarłem tam z innym rowerzystą, Andrzejem. Chytrze zdałem się najpierw na Andrzeja, że znajdzie, a ja cichaczem skorzystam. Andrzej nie mógł się namierzyć na ten punkt i po kilku próbach odpuścił mówiąc, że i tak już kompletu nie weźmie więc jedzie dalej. Ja się uparłem i szukałem, tym razem namierzając się od przeciwnej strony. Samotny pomniczek żołnierzy radzieckich w lesie stał jak byk.

Pojechałem jeszcze po PK 27 i spojrzałem na zegarek. Było mniej niż godzina do limitu a ja byłem daleko, oj daleko od bazy! Dał tu wyraz mój brak doświadczenia w rowerze, źle obliczyłem czas na dotarcie do bazy. Poza limitem groził NKL. Cóż było robić – na rower i grzałem samymi asfaltami do bazy, nie oglądają się na punkty. Zostało mi aż 9 PK, które pominąłem.

Powrót był ciężki. Nogi już zmęczone, teren nieraz pod górkę, wiatr z przodu. Tak jakoś wolno jechałem, aż zacząłem zaglądać w zębatki, czy mi coś nie blokuje. Czy jakaś gałąź, trawa się nie wplątała. Nie blokowało nic, po prostu nie miałem już sił w nogach. Na zjeździe w dół w stronę Dzieżkowic zrobiło się fajnie, pędziłem tym asfaltem pochylony nad kierownicą ponad 40 km/h. Przypomniałem sobie co powiedział kiedyś Bogusław Linda, gdy go zapytano, co lubi w jeździe motocyklem. – Lubię ten wiatr, który owiewa ryja – odpowiedział. Ja chyba też lubię. Tuż przed Kraśnikiem dogoniłem Andrzeja i razem wjechaliśmy do bazy. Mamy czas ten sam, 8:08. Oczywiście Pakuła nie byłby Pakułą, gdyby nie nałapał stowarzyszy (mylnych punktów stojących dla zmyłki nieopodal tych właściwych). Z 18 PK, które zebrałem miałem 2 stowarzysze więc zaliczono mi 16. Andrzej miał jednego stowarzysza mniej, więc jest wyżej. Od dziś mówcie mi „Stowarzysz collector”.

Ogólnie na całej trasie rowerowej wystartowało 13 osób. Z tego 7 ostatnich zebrało 10 PK. Wygrał Mariusz Łosiewicz, rywalizujący w pucharze rowerowym stary wyjadacz z Pomorza. Jako jedyny zebrał komplet 27 punktów. Przyjechał 15 minut przed upływem limitu. Pozostali mieli 20,19,18 PK, przybyli niedaleko przed nami. Ja, z 16 zaliczonymi PK zostałem jednak sklasyfikowany, na 6 miejscu.

Było fajnie. Pogoda dopisała, trasa ciekawa, z mnóstwem PK. Szału nie zrobiłem, ale i nie miałem zrobić. Nabyłem trochę doświadczenia i świetnie się bawiłem. Dziękuję.

Brak komentarzy: