niedziela, 23 stycznia 2011

Gdy siądzie psycha - przypadek klasyczny


Nazwa: 100 km Maraton Pieszy „Ełcka Zmarzlina” 2011


Miejsce: Ełk i okolice


Data: 21 stycznia, piątek, godzina 20:00


Dystans: 100 km


Trasa: 16 punktów kontrolnych (PK), mapa 1:50.000. Część punktów na południe, część na północ od Ełku. Przepak w połowie trasy (PK9).


Warunki: Trudne, choć pewnie łatwiejsze niż rok wcześniej. Temperatura kilka stopni poniżej zera. Śnieg po kostki, ale bardzo zmarznięty – utrudniał lub uniemożliwiał bieganie. Drogi oblodzone, bardzo śliskie. Noc jasna.


Uczestnicy: Zgłosiły się 84 osoby. Ne wiem ilu wyszło na trasę. Wygrał Paweł Kotlarz z wynikiem 16:37. Drugi Zenon Lulek (18:25), trzeci Marek Kawecki (19:20).


Mój wynik: Nie ukończyłem. Zszedłem z trasy na PK5 (20 kilometr trasy). Byłem tam około północy, czyli 4 godziny od startu. Dotarłem do punktu jako 15ty.


Komentarz


Nie ma to jak dobra wtopa na dobry początek roku. A jak doszło do katastrofy? Cóż, nie szło mi od początku. Już wyjeżdżając do Ełku prawie spóźniłem się na pociąg i musiałem kupować bilet z dopłatą u konduktora. W Białymstoku to samo. W Ełku dotarłem do bazy tuż przed odprawą o 19tej. Odebrałem kartę startową, poszedłem zostawić rzeczy w bursie, która jak się okazało była dalej niż ta dwa lata temu. Zanim się przebrałem i przyszykowałem przepak było już po odprawie. Dotarłem do bazy i poszedłem na miejsce gdzie jak mi się wydawało będzie start. Stanąłem pod Urzędem Miasta a tam żadnych biegaczy nie było. Stamtąd startowaliśmy 2 lata temu, widocznie w tym roku start jest z innego miejsca. Niedokładnie przeczytałem regulamin. Wróciłem do pływalni, dzwonię do Wieśka (organizator) a ten mi mówi, że już pobiegli. Start był z nad jeziora. Dobrze, więc ja startuję z pod basenu. Już jestem spóźniony. Czuję wyraźnie, że jakiś rozkojarzony dziś jestem. Mało tego, zwyczajnie nie mam ochoty na bieganie i ściganie. W zeszłym tygodniu trochę chorowałem, trochę treningów odpuściłem. Jakoś nie mam nastroju na sportowe wyzwania. Morale bardzo niskie. Oj, będzie ciężko.



Punkty 1 i 2 to rozgrzewka. Położone są w obrębie miasta nad jeziorem. Podbijam je po drodze spotykając pierwszych piechurów. PK 3 też jest blisko, dojście powinno być łatwe. Niestety, wbijam się najprostszym wariantem drogą na wprost. Brnę w twardym śniegu, dochodzę do jakiegoś zbiornika, którego nie ma na mapie. Nie chce mi się kombinować, więc wracam z powrotem do ulicy, biegnę wzdłuż budynków, skręt w lewo i już podbijam kartę. Taki wariant miał być od początku, skusiłem się na inny i już pierwsza wtopa i pierwsze minuty w plecy. Z PK 3 drogą do torów i kawałek wzdłuż nich. Droga jest najpierw odśnieżona, potem nie. Po nieodśnieżonej biega się bardzo trudno, więc przechodzę w marsz. Śnieg ma starą, zlodziałą konsystencję. Wierzchnia jego warstwa to lód. Raz można na nim stanąć i się nie załamie, raz stopa wpada za kostkę. Bardzo to utrudnia bieganie i kosztuje sporo siły.


Od torów odbijam w zielony szlak, który jest przetarty. Potem do „czerwonych kropek” już kieruję drogą na południowy zachód, wzdłuż rowu. Gramolę się w śniegu po nieodśnieżonej drodze. Gdzieniegdzie śniegu jest mało i można podbiec. Przed sobą widzę światełko, za mną też. Rów obok jest niezamarznięty. Niedobrze. W dróżkę do czwórki skręcam nieco za wcześnie, przebijając się we właściwą stronę moczę po raz pierwszy nogi. Podbijam PK 4 w zasadzie bez problemu. I teraz decyzja kluczowa. Nie idę najprostszą drogą na wschód w stronę PK5 tylko robię długi wycof tak jak przyszedłem aż do „czerwonych kropek”. Stamtąd chcę się dostać do torów. Dlaczego wybieram tak dookolny wariant? Dlatego, że pamiętałem tę okolicę z przed 2 lat. Obok PK 4 stał wtedy PK 10. Stamtąd przebijaliśmy się z Maćkiem przez zalany las na wschód. Drogi nie było, natomiast wody od groma. Masakra. Nie chciałem przeprawiać się tak jak wtedy i stąd ten wariant dookolny. Grzeję z powrotem, potem do torów, na których spotykam chłopaków chcących dostać się na czwórkę od wschodu. Ja już szczęśliwie lecę na piątkę. Po drodze podejmuję ryzyko chcąc nadrobić czas. Nie chce mi się biec aż do wsi Lipińskie Małe. Optymalnie byłoby dotrzeć do skrzyżowania zielonego szlaku oraz „czarnych i czerwonych kropek”. Z stamtąd prosta droga na PK5. Znajduję jakąś drogę prowadzącą na wschód. Jest pięknie odśnieżona. Pokusa nie do odparcia. Biegnę nią z kilometr. Niestety prowadzi do jakiegoś ogrodzonego terenu w środku lasu. I jestem w czarnej „D”. Przebijam się na przełaj na południe. Pamiętam, że już wtedy pomyślałem o zrezygnowaniu. Oj, jak ktoś tak wcześnie myśli o rezygnacji to znaczy, że jest naprawdę niedobrze. Znajduję jakąś drogę prowadzącą na PN-wschód. Biegnę nią kilkaset metrów i znowu odbija nie w tą stronę. Obok ambona myśliwska, pewnie myśliwi nią jeździli. Znowu wtopa, znowu strata czasu. Zawracam i dobiegam w końcu do ulicy, do miejsca, którym powinienem przebiec 15 minut temu. Teraz już do wsi Lipińskie Małe, dalej zielonym szlakiem na północ do „czarnych kropek”. Droga śliska zmarznięta, na niej koleiny ciągnika. Noga wykręca się na wszystkie strony jakbym biegł po kamieniach. Stopy się ślizgają, wywijam orła. W końcu skręcam na wschód i dochodzę jakichś ludzi. Mijam ich i zbliżam się do piątki. Przy punkcie jest organizator, chłopcy z obsługi palą ognisko. Boczek skwierczy nad ogniem. Jego zapach zwabił kota z sąsiedztwa. Jest około północy, jestem na trasie od 4 godzin a to dopiero 20 kilometr trasy. Słabo, bardzo słabo. Tak to można iść piechotą. Nic dziwnego, że zajmuję 15 pozycję. Prowadzący jak widać też się nie śpieszą, bo pierwszy był tu pół godziny temu. W marnym nastroju ruszam dalej. Po kilkuset metrach wywijam kolejnego orła na bardzo śliskiej ulicy tłukąc boleśnie kolano. Staję w miejscu i się waham. Od początku same wtopy. Beznadziejnie nawiguję, nogi ślizgają mi się, przewracam się na lodzie. Bieganiem niewiele nadrobię, bo warunki są trudne. Co prawda dalej będzie dużo długich, asfaltowych przelotów ale co z tego skoro jezdnia jest oblodzona. Mogę się połamać przy kolejnej wywrotce. Jestem daleko za prowadzącym. Walczyć mi się nie chce. Wszystko idzie nie tak. Przed wyjazdem nastawiłem się na dobry wynik, bo nikt z czołówki do Ełku się nie wybrał. Maciek, Michał i Marcin na rajdzie 360 stopni. Andrzej na nartach w Austrii. Teoretycznie miałem szansę to wygrać. Może za bardzo napompowałem oczekiwania i teraz przeżywałem rozczarowanie. W końcu odwróciłem się na pięcie i zawróciłem do PK 5. Posiedziałem przy ognisku około godziny i z Wieśkiem wróciłem do Ełku. Tak się zakończyła niefortunna dla mnie „Ełcka Zmarzlina 2011”.


p.s. Ciekawe czy wyjście z PK 4 bezpośrednio na wschód było bagnem czy dało się tamtędy przedostać nie mocząc się do kolan? Jeśli czyta to ktoś kto tam był i szedł to proszę o odpowiedź w komentarzu, ciekaw jestem. Na mapie niebieskimi kwadratami zaznaczyłem moje "pożal się Boże" przeloty.


Link do filmu o "Ełckiej Zmarzlinie" 2011 - TUTAJ


10 komentarzy:

Szymon Szkudlarek pisze...

Bedzie na pewno lepiej nastepnym razem. Moj przelot byl troche bardziej optymalny ale zakonczyl sie tak samo jak Twoj. Pozdro od kolegi ktory razem z Toba zszedl z PK5 :)

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Pozdrawiam Szymon, może następnym razem będzie lepiej. Już niedługo Skorpion - tu będzie ciężko - ja od 3 lat nie mogę przejść tej setki.

Bartek Jachymek pisze...

PK 3 - to nie było jezioro tylko strzelnica :) Dało się tamtędy normalnie przejść. Za strzelnicą było bagno przykryte śniegiem - do przejścia na czworaka, żeby wieszchnia zmrożona warstwa śniegu nie pękała. Jak pękła to wpadało się po kolana w czarne gówno.

Wyjście z PK 4 drogą na S-E nie wiem, czy ktoś tamtędy szedł. Na odprawie było powiedziane "nie idźcie tam bo utoniecie". Tak, że jednak miałeś trochę szczęścia - nie byłeś na odprawie a mimo to poszedłeś dobrze :)

Dalej po wyjściu z 4 na tory tak samo jak Ty wyszedłeś, poszliśmy od razu w poprzek torów najpierw na N-E a potem drogą idącą przez środek cyfry 8 od opisu PK 8. To była dobra droga.

Anonimowy pisze...

od 4 na wschód było bagienko.
Nie testowałem na swojej skórze, ale z późniejszych rozmówek na trasie z innymi uczestnikami usłyszałem, że nie dali rady się przebić i musieli wracać.
Pzdr
Kowal

Stasiej pisze...

Ja też nie byłem na odprawie.. Ale z 4 na wschód dało się przejść. Generalnie wszystko zależne od wagi, ja przy swoich 70kg zapadałem się średnio co czwarty krok. Do łydek, a po kolana tylko parę razy.. http://www.runmap.net/route/801620

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Dzięki chłopaki za odpowiedź!

Bartek, a to strzelnica była? Ja tam doszedłem coś płaskiego, białego, myślałem, że jakiś zamarznięty staw. Ale jak piszesz, że można było wpaść w "czarne gówno" to cieszę się, że zawróciłem:)

Dalej od torów na N-E i w poprzek cyfry "8"? Kurcze, nie zauważyłem tej drogi, szkoda. Tu się rąbnąłem :/

Kowal, Stasiej

Czyli czyli było ostrzeżenie na odprawie i część bagienko obchodziła a część jakoś się przedostała. W każdym razie o suchej stopie się tego przejść chyba nie dało. Coś mi się jednak zdaje, że trzeba było zaryzykować i ciąć przez to bagno..

Unknown pisze...

Też dobrze sezon zaczęliśmy ;) teraz może być tylko lepiej.

Paweł Antoni Pakuła pisze...

No nie wiem Jasiek jak to będzie z tym lepiej, u mnie pewnie następny Skorpion. Będzie ciężko. Ciekawe jaka pogoda się trafi. W każdym razie po porażce mam kopa, by się wziąć do roboty:)

Yanek pisze...

Paweł, wystartowałeś na setkę, a dostałeś w PMnO punkty za start na dystansie... 50 km. Dziwaczny ten nowy regulamin. Ja nie kumam :-).

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Sprawdziłem i rzeczywiście, jest jakieś "złoty czterdzieści". To chyba pomyłka, bo startowałem na 100 km i tylko tam powinny mi być liczone punkty bądź nie. Do zobaczenia w Krasnobrodzie:)