wtorek, 19 lutego 2019

Skorpion 2019 – edycja wssysssająca

Dane podstawowe

Nazwa: XVIII Ekstremalna Impreza na Orientację „Skorpion”
Data: 16 luty 2019, sobota, start godz. 8:00 rano
Miejsce: Skierbieszów koło Zamościa
Teren: Skierbieszowski Park Krajobrazowy, Działy Grabowieckie usiane wąwozami.
Dystans 50 km.
Zasady: 25 Punktów Kontrolnych (PK), limit 16h. Kolejność punktów dowolna
Mapy: kolorowe, 1:50:000, z czasów późnego Gierka
Pogoda: kilka stopni powyżej zera. Śnieg i lód tylko miejscami, dużo błota.
Wyposażenie obowiązkowe: kompas, latarka, apteczka, odblaski.
Startujących: 57
Ukończyło w limicie: 8 mężczyzn i 1 dziewczyna


I

Wyjechałem z Wisznic o 4:30 rano bo do miejsca startu było tylko ok. 130 km. Gdy zaczęło dnieć obserwowałem warunki za oknem. Mgliście, gdzieniegdzie połacie starego śniegu. Pola na pewno bardzo rozmiękłe po niedawnej odwilży. Powietrze bardzo wilgotne co z pewnością będzie miało wpływ na odczuwalność chłodu. Jeszcze przed wyjazdem czytałem optymistyczne prognozy pogody, że w weekend ma być w Polsce wyjątkowo ciepło, plus 10 stopni. Rozważałem nawet ograniczenie ubrania na górę do długiego rękawa i koszulki. Nie, jednak za zimno i zbyt wilgotno – zdecydowałem. I dobrze zdecydowałem, bo na trasie wcale za ciepło nie było.

II

7:30 rano, sobota szykujemy się do startu. Wtem przybiega pierwszy z szesnastu uczestników trasy 100 km, która wystartowała wczoraj o 20:00 wieczorem. Marcin Hippner, obecnie ścisła czołówka orienterskich setek robił pierwszą połowę w blisko 12 godzin. Mówi, że jest przerąbane: mnóstwo błota, do tego mgła. Budowniczy trasy, Paweł Szarlip też nie mydli nam oczu na odprawie, że będzie lekko.

Nie jest to nic niezwykłego bo „Skorpiony” błotne lub śnieżne bywają stosunkowo ciężkie. Martwi mnie co innego. Otóż chcąc maksymalnie odchudzić wyposażenie zabrałem najmniejszą posiadaną latarkę: ratowniczą Petzl E-lite. Chodziło o to tylko, aby spełnić wymagania formalne odnośnie wyposażenia obowiązkowego. Ile ja mogę robić taką pięćdziesiątkę? Sześć, może osiem godzin jak będzie ciężej. Do nocy od startu jest ok. 9 godzin więc w ogóle nie brałem pod uwagę możliwości, że będę szukał punktów jeszcze po nocy. Do czasu oczywiście, jak spotkałem Marcina. Skoro on pierwsza pętlę robił 12h, fakt że nocą a więc trudniej, to jeśli ja swoją będę robił załóżmy 10h to może być niewesoło. Może być tak, że ostatnich punktów będę szukał po zmroku, z mikro latarką na głowie, macając drzewa w jakimś wąwozie. Zagrałem trochę ryzykownie z tą latarką ale cóż, innej nie zabrałem. Postanowiłem nie rozwodzić się za dużo nad ewentualnymi punktami stowarzyszonymi (mylnymi PK stojącymi w pobliżu tych właściwych) tylko bić co jest i lecieć dalej. Byle zdążyć przed zmrokiem.

III
 
Po starcie wytyczyłem kolejność podróżowania przez kolejne PK i ruszyłem. Wybrałem wariant odwrotny od narzucającej się numeracji a więc najpierw PK 22, potem, PK 21, PK 20 i tak dalej. Wejście w środek od północy i zahaczenie o PK 11 gdzie miała być woda i gorąca herbata.

Dwa pierwsze punkty weszły gładko nawigacyjnie. Przy jednym widziałem stowarzysza, na którego się nie nabrałem. Tuż za mną podążali dwaj chłopcy, jeden to kolega orientalista znany mi z imprez w naszej okolicy, drugi to Tomasz Duda, przyszły zwycięzca. Teren okazał się trudny do biegania i już na pierwszych kilometrach musiałem zrewidować założenia odnośnie tempa poruszania. Droga pod górę, na drodze czasem lód a zwykle błoto śliskie i grząskie. Jeszcze gorzej było na zaoranych i zabronowanych polach, gdzie mokra ziemia szybko oblepiała buty przez co albo drastycznie obniżała tempo, albo zupełnie wybijała z głowy bieganie. Paradoksalnie najlepsze warunki panowały w lesie bo tam było najmniej błota i mało śniegu oraz lodu. Niestety na całej trasie pięćdziesiątki lasów było niewiele.

IV

Przy PK 20 ukrytym kilkaset metrów w głębi lasu trafił mi się błąd nawigacyjny. Zaczęło się od tego, że dotarłem do lasu drogą przesuniętą o sto czy dwieście metrów na północ od tej, na której chciałem być. Konsekwencją tego było minięcie się z drogą prowadzącą na punkt w głąb lasu. Poleciałem kilkaset metrów na północ, za daleko. Chłopcy pobiegli za mną. Wróciliśmy do lasu i tam się rozdzieliliśmy. 


Nie wiedząc dokładnie, gdzie jestem natrafiłem na punkt na początku wąwozu. Tak myślałem, że niebezpiecznie jest go podbijać, że, może to być stowarzysz a nie punkt właściwy. Jak dziś pamiętam, że miał kod „DU”. DU - jak „DUPA”. Lampion zdawał się krzyczeć do mnie: „podbijesz mnie, będziesz DUPA”. No ale ja bym takiego pięknego stowarzysza nie podbił? Nie może to być. Paweł Pakuła ze Skorpionów bez stwarzysza nie wraca. Ręka mi trochę drżała ale podbiłem. Tłumaczyłem sobie, że czas leci, nie będę rozkminiać zbyt długo, czy to aby nie stowarzysz bo nie chcę szukać ostatnich punktów na macanego. Biję co jest i lecę dalej. Po podbiciu wybiegłem do drogi na krawędzi lasu i zdałem sobie sprawę, że do tej krawędzi było ze 150 metrów. Za blisko drogi. A zatem na pewno nie był to właściwy punkt, lecz stowarzysz. Plując sobie w brodę wróciłem jednak z powrotem do lasu, znalazłem dosyć szybko drugi lampion, usytuowany bardziej w głębi i go podbiłem. Też nie byłem na 100 procent pewien, czy nie stowarzysz ale był bardziej prawdopodobny niż ten pierwszy bo usytuowany w głębi lasu.

V

Przez kolejne pięć punktów biegłem sam, nie widząc obu chłopaków. Zmitrężyłem trochę czasu przy PK 20 i domyślałem się, zresztą słusznie, że chłopaki są gdzieś przede mną. Biegłem swoje, dużo też idąc. Skracałem drogę gdzie mogłem tnąc na przełaj po miedzach i zaoranych polach. Punkty wchodziły raczej gładko, większych błędów nie popełniałem. Moment przy punkcie wyglądał zwykle podobnie: albo podbicie lampionu na skraju zarośli oznaczających początek wąwozu albo zejście po stromym zboczu do wąwozu, znalezienie właściwego rozwidlenia i podbicie punktu.  Przy PK 19 zaskoczył mnie jakiś nie zaznaczony na mapie, ogrodzony sad i musiałem się wysilić, aby go ominąć. Gdy przebiegałem przez Zalesie krzyczy do mnie coś miejscowy gospodarz. Psy szczekają, dobrze nie słyszę, ale pewnie będzie ochrzan, że spokój mu zakłócam. Podbiegam bliżej i słyszę: „Biegacie na azymut? Ja też kiedyś biegałem!”. O, jak sympatycznie się zrobiło. Pozdrowiłem gospodarza i poleciałem dalej.

VI

Przy PK 23 zaliczyłem drobną wtopkę wybiegając z lasu za bardzo na północ i przechodząc rów nie po tym mostku, którym chciałem, ale takim przy rozlewisku, kilkaset metrów na północ. Dobiegając do PK 23 zobaczyłem chłopaków, których ścigam. Od tego momentu zbliżałem się do nich coraz bardziej. Kolejne 5 punktów wchodziło gładko, na PK 24 już wyprzedziłem chłopaków, których jednak nie potrafiłem zgubić. Nie miałem siły, aby w tym błocie przycisnąć, konkurenci trzymali się ciągle w zasięgu wzroku, tuż za mną. Nie widziałem czy prowadzę czy nie bo widziałem też przede sobą inne ślady, może zawodników z innych tras, może z mojej. Poza tym cześć mogła robić wariant w odwrotną stronę.

VII

PK 11 był punktem z ogniskiem, zapasem wody i gorącą herbatą. Szybko tylko dolałem wody i poleciałem dalej bo chłopcy byli tuż, tuż. Zostało 10 PK do mety. Po drodze do PK 10 jeden ze ścigających mnie został lekko w tyle, aby odpocząć. Tomasz Duda był ciągle bardzo blisko. PK 10 podbiliśmy razem i od tego momentu, przez kolejne 9 punktów aż do mety szliśmy i biegliśmy razem.

Dwie głowy i dwoje par oczy zamiast jednej nie zawsze dają przewagę. Zdarzały nam się błędy. PK 9 przestrzeliliśmy, musieliśmy wybiec z wąwozu do wsi Franciszków i jeszcze raz do niego wejść, we właściwe rozwidlenie. Tu dołożyliśmy kilkaset metrów. PK 8 też zaliczyliśmy nie do końca poprawnie ale trochę po łuku. Znowu kilkaset metrów nadłożyliśmy. 


Ostatnim punktem, gdzie dołożyliśmy sobie może kilometr i kilkanaście minut był PK 6. Początek wąwozu na zboczu, w dużym lesie. Trudno nam było znaleźć go od góry więc po kilku próbach zaproponowałem, aby zejść na dół do skraju lasu i poszukać tego wąwozu. W ten sposób go namierzyliśmy. Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy wybiegaliśmy z lasu w stronę mostu w Zabytowie. Na skraju lasu spotkaliśmy grupkę z naszych zawodów, może z trasy 20 km. Siedzieli sobie na trawce na skraju lasu, podziwiając widoki. I tak też można.


VIII

Zostało pięć ostatnich punktów. PK 5 poszedł gładko pomimo tego, że zaskoczyła nas niezaznaczona na mapie, asfaltówka. Bałem się PK 4 i PK 3 bo były w głębi lasu i gdyby były z nimi kłopoty, mogłaby zapaść noc. Jednak poszły szybko i sprawnie. Potem jeszcze dłuższy przelot do PK 2, podbicie pobliskiego PK 1 i biegiem do bazy.

Nie ścigaliśmy się na końcówce. Ja nie miałem już siły ani ochoty dla Tomka uciekać a on wiedział, że mam co najmniej jednego stowarzysza, więc może wbiec ze mną na metę a i tak będzie do przodu. Kończąc już tylko myślałem o ciepłym prysznicu i pysznym daniu obiadowym, jakie zawsze czeka na uczestników Skorpiona.

Dotarliśmy na  metę o godzinie 17. Czas pokonania trasy: 9 godzin, wg. organizatorów jeden z najdłuższych czasów zwycięzców pięćdziesiątki, w historii Skorpiona. Dlaczego aż tyle? Trudna, błotna trasa, sporo przewyższeń bo 1600 metrów i trasa wydłużona w mojej ocenie do ok. 60 kilometrów, zamiast 50. Ja wcale na to nie narzekam, cieszę się, że udało mi się ukończyć przed zmrokiem, bez potrzeby sięgania po latarkę. Bawiłem się świetnie.

Dziękuję organizatorom i sponsorom „Skorpiona”

IX

Podium TP 50

1. Tomasz Duda    9:00 h
2. Paweł Pakuła    9:10 h (10 min. kary za poprawionego stowarzysza)
3. Adam Michalski     12:37 h

Panie

1. Anna Hołdakowska     14:02 h

2 komentarze:

Łukasz Węda pisze...

Gratulacje. Ach te 10 minut. Odbijesz sobie na Crosie Janka Kulbaczyńskiego hehhe będzie sporo ludzi

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Dzięki Łukasz. Do zobaczenia, pewnie w niedzielę na Biegu Żołnierzy Wyklętych.