niedziela, 2 stycznia 2022

Podsumowanie roku 2021 – sport

 

Zdjęcie: Radiobiper

DATA

NAZWA

DYSTANS

RODZAJ

CZAS

MIEJSCE

5 czerwca

Roztoczańska 13

Ok. 100 km

Rower na orientację

08:08:00

6 na 13

26 czerwca

3. Maraton Kajakowy na Rzece Wieprz

104 km

Kajak, liniowo

13:30:00

17 na 17

11 lipca

Maratony Kresowe: Mielnik

54 km

MTB

DNF

DNF

22 sierpnia

V Wisznicka Mila

Ok. 6,5 km

Bieg crossowy

00:27:24

4 na 43

30 października

5. Nocny Bieg Pamięci Bohaterskich Lotników Podlasia

5 km

Bieg uliczny

00:19:16

10 na 145

20 listopada

Ultra Tataruk

68 km

Terenowe, płaskie ultra

06:46:00

6 na 17

4 grudnia

Mikołajkowy Cross u Radziwiłłów

6 km

Bieg crossowy

00:26:08

5 na 55

 

Wspaniały to był rok, nie zapomnę go nigdy” – chciałoby się powiedzieć za klasykiem z popularnego w Internecie filmu. Niestety, tak różowo nie było: niektóre rzeczy cieszą, o innych chciałoby się jak najszybciej zapomnieć. Jak rok minął od strony sportowej?

1908 - to liczba kilometrów, które przebiegłem treningowo i na zawodach w minionym roku. Dla porównania: w 2020 roku przebiegłem 2633 km, w latach 2015-2016 przebiegałem 3500 km rocznie. Porównanie tych liczb daje już ogólne wyobrażenie o moim obecnym poziomie sportowym, przynajmniej tym biegowym. Biegam połowę tego co kiedyś, 100-200 km w miesiącu, nieregularnie. Nas przykład w marcu przebiegłem 276 km, zaś w sierpniu jedynie 93 km. Na zawody dalsze i większe nie jeżdżę, bo nie ma po co. Startuję o połowę mniej i głównie blisko domu. Obecnie maraton byłbym w stanie przebiec, złamać 4h myślę że też, ale przebiec go poniżej 3:30? Oj, byłoby ciężko.

Patrząc na tabelę można słusznie zorientować się, że przez pierwsze półrocze trochę eksperymentowałem. Próbowałem szukać sportów innych niż bieganie, może mnie zainteresują. Był więc rower na orientację – przyjemny, ale mało udany. Musiałbym zainwestować kilka/dziesięć tysięcy w dobry sprzęt i nauczyć się przy nim kręcić. Bardzo nieudany start w Mielniku tylko to potwierdził. MTB to nie moja bajka. Doszedłem do wniosku, że z natury „odważny inaczej” nie mam na tyle „cojones” aby zjeżdżać szybko po wyboistym stoku, na wąskiej ścieżce, jeszcze przepychając się pomiędzy rowerami innych zawodników. Wszystko na granicy wywrotki. Sport rowerowy, który przypadłby mi do gustu to albo długie wyścigi terenowe na czas, ale na nizinach i najlepiej z interwałowym startem, albo rowerowa jazda na orientację. Na razie postanowiłem nigdzie nie startować a jedynie wykorzystać rower do rekreacji, treningów zastępczych, ewentualnie robienia swoich prywatnych rekordów na szlakach turystycznych. Robiłem kilkukrotnie rowerem Bialski Szlak Pamięci Narodowej (39 km) i bardzo mi się podobało.

 

 



Drugi eksperyment to kajak. Fajna sprawa, ale sport z kilku względów dla mnie kłopotliwy. Po pierwsze: w okolicy Białej Podlaskiej nie ma maratonów kajakowych. Canoa Cup rozgrywa się głównie w centralnej i północnej Polsce. Gdybym nawet zainwestował w wyścigowy kajak za kolejne kilka tysięcy, taki, z którym byłby sens jeździć na zawody to jeszcze musiałbym mieć miejsce na jego przechowanie – mieszkając w bloku – ciężka sprawa. Musiałbym dokupić bagażnik do samochodu i wozić się z kajakiem po całej Polsce. Krzna jest fajną rzeką do trenowania kajaku, ale wozić go i odwozić 40 kilometrów z Wisznic – czasochłonne i kosztowne. Generalnie za dużo przy tym „ale”.

Próbowałem w międzyczasie poświęcić więcej czasu gimnastyce siłowej, zwłaszcza tej na korpus i ręce. Zacząłem interesować się i trochę ćwiczyć pod kalistenikę. Fajny sport, tani, modny wśród młodych – można robić imponujące rzeczy na drążkach, do tego wyśmienicie kształtuje sylwetkę. Mam jednak wrażenie, że stoję w miejscu. Górę zawsze miałem cherlawą w przeciwieństwie do nóg i chyba do kalisteniki zwyczajnie nie mam predyspozycji. Równie dobrze mógłbym się zacząć wprawiać w sumo – przy swojej posturze miałbym podobne szanse na sukces.

A zatem zostało stare, poczciwe bieganie: tanie, można je uprawiać wszędzie, praktycznie nie zależy od sprzętu. W drugiej połowie roku wystartowałem w kilku krótkich zawodach i zatęskniłem za atmosferą wyścigów. Z byle jaką formą, ale coś tam usiłowałem jeszcze nabiegać, z lepszym lub gorszym skutkiem. Domyślam się, że przyszły rok, przynajmniej do połowy będzie podobny. Nieregularne bieganie 2-4 razy w tygodniu, od czasu do czasu start gdzieś blisko. Bardziej towarzysko niż z nastawieniem na wynik. Po wakacjach – zobaczymy.

Pozytywne jest to, że przeszła mi już kontuzja – zapalenie rozcięgna podeszwowego. Muszę jednak pamiętać, aby nie nadwerężać stopy i nie biegać szybko z palców. Przy wadze ponad 80 kg dla mojego organizmu to za dużo. Trudno, będzie z pięty. Mniej technicznie, ale bezpiecznie.

Ulubione zawody minionego roku? Wymieniłbym dwa: pierwszy to Maraton Kajakowy na Rzece Wieprz. Ktoś może się zdziwić: można cieszyć się z ostatniego miejsca? Można. Startując po raz pierwszy w maratonie kajakowym przypomniałem sobie te emocje, których doświadczają debiutanci w pieszym maratonie na 100 km. Jest więc byle jaki, niestosowny sprzęt bo jeszcze nie bardzo wiadomo, co warto brać. Po drodze kryzysy i rozmowy z samym sobą:

–    Nie jednak schodzę. Do następnego punktu i tam się poddaję. Jednak nie dam rady.

Potem jednak jakoś człowiek się przełamuje i ostatkiem sił dociera do mety. Pal licho który. Może być ostatni, ale dociera. Satysfakcja jest duża, endorfiny tańczą pogo. Coś takiego przeżywałem kilkanaście lat temu na wyścigach ultra, podobne odczucia miałem kończąc wyścig na 100 km kajakiem w Kośminie.
 

Czy w tym roku wystartuję? Nie wiem, nie bardzo chce mi się jechać bez treningu, „na wariata” i płynąć na turystycznym kajaku usiłując zmieścić się w limicie, ale kto wie. Często tak jest, że jak się już coś zrobiło w określonym czasie to chodzą po głowie myśli, aby ten czas poprawić.


Drugi fajny start to Ultra Tataruk. Dosyć ciężki, ale nie kasujący. Bardzo domowy, blisko i ukończony. Z duuużą ilością czasu na wszelkie przemyślenia. Jak to w wyścigach ultra. Dużo przyrody, dużo mierzenia się z własnymi możliwościami fizycznymi i psychicznymi i dużo „samotności długodystansowca”.

Start najbardziej nieudany? MTB Mielnik. Pokazał mi, że jestem cieniutki w porównaniu do wyjadaczy w MTB. Po prostu.


Życzenia noworoczne

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, przede wszystkim zdrowia i odporności na COVID dla Was i Waszych rodzin. Promieniowania tym co dobre (ale nie naiwne) i piękne. Wiary. Zgody w domach. Umiejętności łączenia tradycji z nowoczesnością bez odrzucania tego bądź tamtego. No i pokoju a nie wojny.


Z Bogiem w Nowy Rok.

Wkrótce kolejny wpis: Podsumowanie roku 2021 – książki

3 komentarze:

Piotr Stanek pisze...

Fajne podsumowanie Pawle :)

Kalistenika jest super. Tylko jest z nią jak z bieganiem. Zaczniesz efekty widzieć po dłuższym czasie systematycznych treningów.
I zaczyna się tak samo, od łatwych 5-10 czy 15 minut i stopniowo (jak w bieganiu) podnosisz poprzeczkę.

Czekam na wpis o książkach :)

Paweł Antoni Pakuła pisze...

Hej Piotr, dzięki za komentarz. Jeszcze coś tam ćwiczę, ale nazywać to szumnie kalisteniką to za dużo. Kupiłem paraletki, czasem na nich zawisnę na dwóch rękach, ale na krótko. Jak zamontuje w końcu drążek w domu to może więcej pójdę w tym kierunku. Ty regularnie ćwiczysz kalistenikę?

Piotr Stanek pisze...

hej Pawle,
super sprawa z tym drążkiem :)
Robię pompki, deskę, przysiady plus ostatnie tygodnie plecy. Wszystko bez użycia sprzętu, zatem można to szumnie nazwać kalisteniką. Dzień w dzień.
Dużo nie trzeba czasu przecież, jeśli zaczynasz. Ba, sprzętu też nie trzeba - bo drążek później, jak już człowiek wprawi się.
pozdrowienia i powodzenia :)